O zgodę na odwiedzenie młodszego brata, Lamy Dzigmego prosiłem w lokalnym Biurze Bezpieczeństwa. Sprawę prowadził Han. Kiedy przyszedłem tam pierwszy raz, mieli jakieś zebranie, więc kazał mi wrócić za pięć dni. Spakowałem wtedy domowe jedzenie, które brat tak lubi, i poszedłem do nich znowu. Wreszcie dali zgodę. To było w listopadzie zeszłego roku, czwartego.
Spotkanie miało odbyć się w hotelu, do którego zostałem doprowadzony przez trzech policjantów. Po wejściu do pokoju zapytałem brata o zdrowie, a on odrzekł, że nie jest z nim najlepiej, i natychmiast zaczął zadawać pytania policjantom: po co mnie tam przywieźli? Z jedzeniem? Co – wskazał ich palcem – „chodzi wam po głowie”? I tak dalej.
Jeden z funkcjonariuszy odparł, że jestem tam tylko po to, „żeby dostarczyć jedzenie”. „No to zostawcie je tutaj, i zabierajcie go z powrotem”, usłyszał w odpowiedzi.
„Powinieneś porozmawiać z bratem”, stwierdził policjant. „Nie mam nic do powiedzenia. Skoro idzie wyłącznie o jedzenie, po prostu je odłóżcie i zabierzcie go stąd. Jeśli jednak przyszedł mnie odwiedzić, dlaczego mielibyście robić zdjęcia podczas prywatnego spotkania? Wczoraj powiedziałem, że źle się czuję, i przyprowadziliście do mnie lekarza. Sfilmowaliście całe badanie, a po wszystkim nie dostałem nawet pół pastylki”.
„Dziś przyszedł do mnie starszy brat – ciągnął dalej – a wy chcecie powtórzyć tę samą sztuczkę. Opublikujecie zdjęcia i będziecie trąbić, że Lama Dzigme ma się świetnie, jest pod dobrą opieką i widuje się nawet z krewnymi, zgadłem? Powtarzam: nie potrzebuję paczek żywnościowych, nie potrzebuję odwiedzin brata, nie potrzebuję być w hotelu. Jeśli jestem dla was przestępcą, postawcie mnie przed sądem. Jeżeli popełniłem jakąś zbrodnię, chętnie przyjmę wyrok, nawet śmierci. Wtedy nie będziecie się musieli o mnie martwić, a ja z radością zobaczę się z bratem, zjem coś dobrego, a nawet prześpię się w hotelowym łóżku. Minęło już dwa i pół miesiąca, a wy ciągle nie postawiliście mi cienia zarzutu. Nie chcę tu być ani minuty dłużej. Zabraliście mój komputer i wszystkie papiery. Wiecie, co pisałem, co czytałem, z kim się kontaktowałem.
Powtarzacie, że ciągle gdzieś jeździłem i z kimś rozmawiałem. Prawda, tyle że nigdy nie słyszałem, żeby było to niedozwolone. W Chengdu i Xiningu spotykałem się z wieloma mądrymi ludźmi, również artystami, i mówiłem z nimi o wadze propagowania tybetańskiego buddyzmu, kultury, języka i tradycji. Problem w tym, że jeśli ktoś zaśpiewa o słońcu (dla chińskich urzędników musi ono symbolizować Jego Świątobliwość Dalajlamę), księżycu, gwiazdach, ośnieżonej górze, Gangczenpie (jej dziecku, czyli Tybetańczykach) albo czymś, co pachnie „jednością”, zaraz go zamykacie. Jakie przepisy waszej konstytucji zabraniają posługiwania się tymi słowami?
Mówicie, że nie wolno nam modlić się do Jego Świątobliwości, prawda jest jednak taka, że nie ma Tybetańczyka, który nie darzyłby wiarą Dalajlamy i Panczenlamy. Jeśli uda się wam takiego znaleźć, z pewnością okaże się jednym z was, ślepym wyznawcą KPCh. Jest taki jeden, policjant, rządzi biurem. Służalczy pies wykonujący komendy partii. Nie ma najmniejszego pojęcia o tybetańskiej religii, nie wie zupełnie nic o ojczystej kulturze i języku. Ale nawet on powtarza jak najęty, że wszyscy jesteśmy Tybetańczykami. Swoją drogą, muszę go kiedyś zapytać, co właściwie ma na myśli. Jeżeli nadal chcecie, żebym porozmawiał z bratem, to proszę go gorąco o pomoc w napisaniu skargi”.
Lama Dzigme odwrócił się do mnie i powiedział: „Złóż w moim imieniu skargę. Znajdź mi dobrego adwokata i wytocz sprawę tym policjantom! Kiedy byli tu funkcjonariusze z Gansu, powiedziałem im dokładnie to samo. Ja tu jestem ofiarą. Ale ty nie musisz przechodzić przez to, co ja”.
Potem zwrócił się znowu do policjantów: „Każda jednostka i każda nacja są dumni z własnej tradycji i kultury. Również Chińczycy. Człowiek, w którym nie ma takich uczuć, jest stracony. Ja swoją tradycję darzę najwyższą czcią i zrobię wszystko, aby ją zachować. Policja powiedziała, że nie wolno mi spotykać się z cudzoziemcami, więc nigdy z żadnym nie rozmawiałem. Policja zakazała mi kontaktów ze znanymi pisarzami Oser i Wang Lixiongiem, którzy mieszkają w Pekinie, więc nie widziałem ich na oczy. Wykonywałem polecenia, które mi dano. Nie odwiedzałem miejsc, których mi zakazaliście, i nie spotykałem się z nikim z waszej listy. Dlaczego wydajecie na mnie tyle pieniędzy? Czemu każecie mi mieszkać w hotelu pod całodobową obserwacją czterech czy pięciu ludzi? Po co marnujecie na mnie tyle środków? Chyba nie chcecie mi powiedzieć, że to normalne postępowanie władz ChRL?”.
Stałem tak obok brata, słuchałem jego słów i chciało mi się płakać, ale łzy nie popłynęły. Podczas każdej wizyty w Biurze Bezpieczeństwa pytałem, o co właściwie go oskarżają. Nigdy nie odpowiedzieli wprost. Mój brat jest niewinny, cały czas powtarzałem policjantom, żeby go wypuścili. Mówiłem, że pójdę z tą sprawą wyżej, do władz okręgu, prefektury, prowincji, a jak będzie trzeba, nawet do rządu centralnego. Nie można nikogo więzić bez powodu ponad siedemdziesiąt dni. Brata zamykali już cztery razy. Zawsze znikał bez słowa wyjaśnienia, a potem tak samo wracał – nigdy nie postawiono mu żadnego zarzutu.
Wtedy, w hotelu, naprawdę ich rozwścieczył. Kazali mi zabrać jedzenie i wyprowadzili w kilka osób.
2012
Słynny Lama Dzigme (znany również jak Dzigme Gjaco, Labrang Dzigme i Dzigme Guri) został zatrzymany przez policję w sierpniu 2011 roku w Labrangu (chiń. Xiahe), w prefekturze Kanlho (chiń. Gannan) prowincji Gansu. W przeszukaniu brało udział kilkudziesięciu funkcjonariuszy, którzy skonfiskowali komputer, wszystkie zapiski, płyty i zdjęcia Dalajlamy. Pięć miesięcy później krewnym przekazano nakaz aresztowania w związku „z podejrzeniem podżegania do separatyzmu”. W lipcu 2012 nie dopuszczono do niego wynajętych przez rodzinę adwokatów z Pekinu, wyjaśniając, że został już osądzony, choć nie ogłoszono jeszcze wyroku. We wrześniu 2014 roku podano, że skazano go na pięć lat więzienia, które opuścił „warunkowo” po obyciu pełnej kary. Nie pozwolono mu wrócić do klasztoru ani nosić mnisich szat. Bezustannie inwigilowany, w 2017 roku trafił do szpitala.
Dzigme Gjaco został po raz pierwszy uwięziony w 2006 roku po powrocie z Indii, gdzie brał udział w ceremonii religijnej odprawianej przez Dalajlamę; nie postawiono mu wtedy jednak żadnych zarzutów. Po wybuchu fali protestów w 2008 roku spędził za kratami sześć miesięcy. Był brutalnie bity – o czym otwarcie opowiadał – ale znów nie został o nic oskarżony. Później „internowano” go na pół roku „reedukacji politycznej”.
Relację Sonama Ceringa opublikowała na swoim blogu Oser w sierpniu 2012 roku.