Pamiętamy:
Kobietę, która skarżyła się na chorobę, uderzając w bęben na balkonie.
Mężczyznę, który biegł za karawanem, krzycząc „mamo!”.
Człowieka, który czytał Historię ładu politycznego Fukuyamy w areszcie z jedną ubikacją na tysiąc osadzonych.
Kierowcę, który jeździł w kółko, nie mogąc wrócić do domu.
Człowieka, który umarł na siedząco, obejmowany przez bliskich, którzy trwali tak, póki nie przyjechano po zwłoki.
Człowieka, który umarł z głodu w przymusowej kwarantannie.
Ciężarną, która poddała się, choć wydała majątek na leczenie.
Chorego, który tak bał się zarazić najbliższych, że odebrał sobie życie w wykopanym własnoręcznie grobie.
Mężczyznę, który nie mogąc dostać się do żadnego szpitala, wyskoczył z pędzącego samochodu, żeby nie zarazić żony i synka.
Dziewięćdziesięcioletnią kobietę, która czekała, aż znajdą łóżko dla jej sześćdziesięcioletniego syna, a potem nie odstępowała go dzień i noc.
Człowieka, który odpowiedział na post ludzi, rozpaczliwie szukających miejsca w szpitalu: „Właśnie straciłem najbliższą osobę, więc zwolniło się łóżko. Mam nadzieję, że wam pomoże”.
Człowieka szarpiącego i lżącego chorego, który histerycznie błagał o pomoc, a chwilę później, dowiedziawszy się o zarażeniu, sam wył o ratunek.
Sędziwego chorego, który szukając pomocy, dowiedział się o istnieniu mediów społecznościowych, i zaczął od napisania słów: „jak się macie?”.
Człowieka, który legitymowany przez policję, zasłaniał usta dłonią i płakał ze wstydu, bo nigdzie nie mógł kupić maski.
Człowieka, który zrobił sobie maskę ze skórki pomarańczy.
Chłopca, który przyszedł do urzędu miejskiego zgłosić śmierć całej rodziny: ojca, matki, dziadka i babci.
Człowieka, który oddał wszystkie pieniądze na zakup masek dla potrzebujących.
Człowieka, który napisał „czekam na śmierć spokojnie” i „nadszedł czas, bym to ja złożył ofiarę”.
Lekarza [Li Wenlianga], który umarł dwukrotnie (za pierwszym razem pisząc „tak, rozumiem” obok odcisku palca, który kazała mu złożyć na zeznaniu policja).
Robotnika, który dzień i noc budował szpital polowy w Wuhanie, a po powrocie do rodzinnego miasteczka został napiętnowany jako roznosiciel zarazy.
Chorego na białaczkę, który błagał o eutanazję, ponieważ nie pozwolono mu pojechać do Pekinu na przeszczep szpiku.
Człowieka, który – nieprzyjęty do szpitala – umarł w domu ubrany do pogrzebu.
Człowieka, który wyskoczył z okna, gdyż z powodu epidemii przestano go dializować, i którego zwłoki leżały pod blokiem sześć godzin.
Człowieka, któremu policjanci kazali sto razy napisać „nie wolno wychodzić bez maski”.
Człowieka skatowanego przez policję za brak maski.
Człowieka, który wołał, że jego żona i dziecko umierają z głodu, i wrzeszczał: „na pewno macie pełno jedzenia!”.
Pszczelarza, który odebrał sobie życie, gdy z powodu restrykcji nie pozwolono mu zająć się ulami.
Człowieka, który nie mógł się dostać do lekarza i w obawie przed zarażeniem żony i dziecka ruszył pieszo do rodzinnej wioski, zostawiając klucze do mieszkania, telefon i testament, w którym zapisał swoje ciało „medycynie, żeby się na coś przydało”. (Zmarł w drodze.)
Człowieka, który napisał: „swoje zwłoki przekazuję państwu, ale gdzie jest moja żona?”.
Człowieka, który w zamkniętym mieście trzy godziny nosił matkę na plecach w poszukiwaniu lekarza.
Kobietę, która zostawiła w szpitalu niemowlę i kartkę: „wydałam wszystko na poród, nie mam już nic”.
Chorego, który spełzł po schodach z dziesiątego piętra, żeby kupić mięso.
Dziecko, które przykryło zmarłego dziadka kocem i czekało z nim pięć dni i nocy.
Człowieka, który wyszedłszy ze szpitala i dowiedziawszy się, że stracił całą rodzinę, powiesił się na krokwi.
Staruszkę, która opiekowała się komisariatem, w którym zamknięto sześćdziesiąt osób. Sama robiła zakupy, gotowała, zmywała i sprzątała. W końcu zapłakana i śmiertelnie wyczerpana, upadła w korytarzu.
Człowieka, który osiwiał, przez dwadzieścia dni błąkając się po Wuhanie w poszukiwaniu pomocy.
Dziecko, które połknęło wszystkie neuroleptyki matki, bo nie miało telefonu, umożliwiającego udział w lekcjach.
Dwudziestopięcioletniego dziennikarza, który rzucił pracę w telewizji i w najgorszym momencie pojechał do Wuhanu, żeby pisać prawdę o tym, co się dzieje. Kiedy przyszli go aresztować, zacytował Lianga Qichao: „Jeśli nasza młodzież będzie silna, państwo będzie silne. Jeśli młodzież będzie słaba, państwo będzie słabe”.
Człowieka, który krzyczał z okna „to wszystko kłamstwo” podczas wizyty partyjnych dygnitarzy w Wuhanie.
Człowieka, który wydobywszy zwłoki trojga dzieci spod gruzów zawalonego budynku, w którym internowano zarażonych, położył się na ziemi i płakał.
Pisarkę, która mimo szykan i bandyckich gróźb przez sześćdziesiąt dni prowadziła wuhański dziennik internetowy.
Siedmiolatkę, która stała w kolejce z dorosłymi po prochy zmarłych rodziców.
Człowieka, który dodzwonił się do ministerstwa i długo tłumaczył zagrożenie, jakie stanowi nowy wirus, apelując o zapewnienie ludziom żywności i ochrony – i rozłączył się w wpół zdania z ciężkim westchnieniem.
Znanego lekarza, którego wyśmiewano w szpitalu za noszenie maski (i który mimo zachowania środków ostrożności zaraził się, i umarł).
Dyrektora wuhańskiego szpitala i lekarza, który powiedział: „gdybym wiedział, że to się tak skończy, miałbym odwagę krzyczeć na całe gardło, nie zważając na żadne konsekwencje”.
20 kwietnia 2020 roku – w chiński „dzień zmarłych” – w odpowiedzi na „rządowe” upamiętnienie ofiar pandemii wuhańskiego koronawirusa.