Oser: Dwa pandemiczne chińskie pawilony przed Dżokhangiem. Posłowie

Pawilony wystawione naprzeciw Dżokhangu na tym etapie bardzo przypominają chińskie budyneczki sprzed Potali, choć nie wiadomo, jak będą wyglądały w środku i czy dostaną ściany oraz drzwi. Widać tylko, że są wielkie i pożerają niewielki placyk przed sanktuarium. Razem z szopą do palenia lampek (też nowym nabytkiem) przytłaczają świątynię, która staje się przez to pospolita mimo tysięcy kłaniających się przed nią rozmodlonych wiernych.

W listopadzie 2000 roku Dżokhang został wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO w uznaniu historycznego i politycznego znaczenia, „piękna i oryginalności architektury, bogatego zdobnictwa oraz harmonijnego wkomponowania w niezwykły krajobraz”. Cztery lata później komitet UNESCO podkreślił konieczność chronienia starej części miasta, apelując o „zaprzestanie rozbiórek, o ile nie są one zupełnie niezbędne”, i dostosowanie ewentualnych nowych konstrukcji do „historycznego charakteru miejsca”.

Jak ma się do tego rzeczywistość? W ostatnich latach świątynię Dżokhang i otaczający ją Barkhor konsekwentnie zmieniano w park rozrywki dla zwiedzających, wyburzając wiele zabytkowych budynków, wysiedlając rdzennych mieszkańców i usuwając stragany, które stanowiły tradycyjny element szlaku pielgrzymów. Razem z architekturą zmieniono „historyczną narrację”, wznosząc nowy luksusowy yamen „ministrów dworu Qingów” i „izbę pamięci Genduna Czophela”, a także przeobrażając dawny sąd miejski w „centrum edukacji patriotycznej”. Nowe nabytki przepleciono jadłodajniami Pizza Hut i KFC, plakatami przywodzącymi na myśl rewolucję kulturalną oraz niezliczonymi czerwonymi sztandarami i policyjnymi kamerami. Dżokhang i Barkhor – serce nie tylko Lhasy, ale i całego Tybetu – bezpowrotnie utraciły tradycyjny charakter, odrywając się od historycznych korzeni rodzimej kultury i obyczaju.

W maju 2013 stu tybetologów z całego świata, przerażonych ranami zadawanymi lhaskiej architekturze, napisało list otwarty do przewodniczącego Xi Jinpinga i UNESCO: „Zabytkowe miasto staje się nowoczesną wioską, tracąc unikalny charakter. W tej turystycznej atrakcji najwyraźniej nie ma miejsca dla autentycznej tybetańskiej obecności i stylu życia. Modernizacja i konserwacja nie muszą się wykluczać. Starówki można unowocześniać z poszanowaniem dziedzictwa kultury i zachowaniem dawnych budynków. Temu, co dzieje się w Lhasie, ewidentnie przyświecają jednak kalkulacje nie kulturowe, a komercyjne. I nie jest to sprawa tybetańska ani chińska, tylko międzynarodowa”. Niestety, tutaj zawsze woła się – także najmądrzej i w najsłuszniejszej sprawie – na darmo.

Nowe pawilony przypomniały mi o incydencie z czasów rewolucji kulturalnej, który sfotografował mój ojciec – ścięciu wspaniałej wierzby, ocieniającej trzy filary przed Dżokhangiem. Wedle legendy miała ją zasadzić „przyjezdna” – mitologizowana dziś przez chińską propagandę – księżniczka Wencheng, która ponad 1300 lat temu temu przybyła do Lhasy z odległej stolicy Tangów. W dniu „niszczenia czterech przeżytków” wiekowe drzewo zrąbano, żeby rozpalić stos świętych ksiąg, flag i młynów modlitewnych. Kiedy później hunwejbini podzielili się na dwie zwaśnione frakcje, nie tylko strzelali do siebie z proc, ale i sypali w oczy heksachlorocykloheksanem, który przypieczętował też los wierzby. Dziś zostały po niej tylko legendy i smętny fragment martwego pnia. Stojące tam teraz rachityczne drzewko – noszące dumne nazwy wierzby „Tangów” albo „księżniczki” – jest zasadzoną po rewolucji kolejną chińską podróbką.

Karol Marks – praprzodek Komunistycznej Partii Chin – napisał, że historia powtarza się za pierwszym razem jako tragedia, za drugim jako farsa. Tu dzieje się to tak szybko, że człowiek, który nie chce oglądać ani jednego, ani drugiego, nie zdąży uronić łzy. Kiedy siedem lat temu zabrano się za okolice Dżokhangu w ramach wielkiego planu „rozbudowy miasta”, z Barkhoru znikł tłum ciągnących do świątyni pielgrzymów z Khamu i Amdo, których zastąpili snajperzy na dachach i patrole uzbrojonych mundurowych w maskach. Miejsce straganów z dewocjonaliami zajęły absurdalne galerie handlowe z obowiązkowymi rzędami cuchnących okupacją czerwonych sztandarów. Dziś znów widzę na zdjęciach tych samych złowrogich strzelców, patrzących z góry na przechodniów, i charakterystycznie opuszczone głowy tajniaków.

Pandemia z chińskiego Wuhanu wywołała chaos, któremu nie widać końca. Umarło już 200 tysięcy osób i coraz częściej słyszy się określenie „nowa wojna światowa”. Jak napisałam: „Nie ma twierdzy, której nie zajmie wróg, nie ma zarazy, która nie budzi grozy – wróć: znam jedną jeszcze gorszą. Dobrych i złych, powiada Tukidydes: »wszystkich kosiła ta zaraza na równi« i każdy krztusi się łzami”.

 

 

7 maja 2020

 

 

 

Za High Peaks Pure Earth