Skazanie „fałszywego żywego buddy” w Sichuanie

Chińskie media informują o skazaniu „fałszywego żywego buddy” – Chińczyka, który podając się za tybetańskiego inkarnowanego lamę, wyłudzał pieniądze, gwałcił i molestował „wyznawczynie”. Wiadomość wywołała burzę w mediach społecznościowych.

Według rządowych mediów „popularność buddyzmu tybetańskiego sprawia, że wiele osób, w tym telewizyjni celebryci, oddaje cześć »żywym buddom«” (huo fo, opaczne tłumaczenie tybetańskiego słowa tulku – dosłownie „ciało emanacji” – którym tytułuje się inkarnowanych lamów). Ludzką naiwność „wykorzystują przestępcy, zbijając na niej fortuny”.

Wang Xingfu podawał się za „żywego buddę” i przedstawiał jako Lobsang Tenzin, dorabiając się z czasem „21 aśramów i ponad trzech tysięcy uczniów w całych Chinach”. W ciągu kilkudziesięciu lat „wyłudził setki milionów yuanów i zgwałcił wiele kobiet”.

Hochsztapler – z zawodu więzienny strażnik – „duchową” karierę zaczynał pod koniec lat osiemdziesiątych jako „mistrz qigong”. Później zaczął się podpierać buddyzmem tybetańskim i nieistniejącą „tajemną szkołę odnowy umysłu”. Kiedy władze „wydały wojnę oszustom spod znaku qigong”, przerzucił się na jogę.

Według partyjnego tabloidu „Global Times” w 2006 roku Wang poznał „niedomagającego żywego buddę z klasztoru Euro w Ganzi” (tyb. Kardze) w Sichuanie i „próbował go sobie zjednać, namawiając wyznawców do przekazywania hojnych datków”. Wkrótce zaczął się podawać za doświadczonego adepta i „żywego buddę”.

„Początkowo niechętny” następca opata, „lama Lurong” (tyb. Lobsang) dał się przekonać „finansowym wsparciem” i w 2008 roku formalnie „intronizował” Wanga, nadał mu zakonne imię i „załatwił fałszywy dowód osobisty, poświadczający pochodzenie tybetańskie”. Po ceremonii oszust „ostatecznie stracił skrupuły”, dopuszczając się wyłudzeń, molestowania i, jak ustaliła policja, gwałcąc co najmniej osiem kobiet. „Zmanipulowani wyznawcy” nie czuli się wykorzystywani, co rządowi eksperci tłumaczą „ezoterycznym” charakterem tybetańskiej tradycji.

Wang kazał sobie płacić za „nauki”, „przybory” i „czynności” religijne, na których w ciągu kilkunastu lat zarobił 200 milionów yuanów (115 mln PLN). Kupował domy w całym kraju, dawał pieniądze żonie i synowi oraz Lurongowi („ponad 40 milionów yuanów”).

„Global Times” pisze, że Wang nie mógłby uprawiać swojego procederu „bez pomocy opata Luronga”, którego już w 2016 roku powiadomiła o wszystkim zgwałcona i ograbiona kobieta. W śledztwie lamę – którego oskarżono o współudział – miał obciążać sam Wang, mówiąc, że był traktowany jak „maszynka do robienia pieniędzy”.

Proces oszusta trwał trzy lata i „zakończył się drugą rozprawą” w tym roku. Wang został skazany na 25 lat więzienia i grzywnę w wysokości 20 milionów yuanów między innymi za gwałt i „wykorzystywanie kultu do łamania prawa”. Luronga skazano na sześć lat pozbawienia wolność i grzywnę w wysokości pięciu milionów yuanów.

Przy okazji „Global Times” opisuje sprawę innego Chińczyka – Yang Hongchena z prowincji Guangdong – który dzięki sfałszowanemu „certyfikatowi żywego buddy” i tybetańskiemu dowodowi osobistemu wyłudzał pieniądze i gwałcił kobiety w świątyni Hongye, w Hebei. Aresztowany w 2017 roku, został skazany na 18 lat więzienia. W tym przypadku tybetańscy mnisi od początku stanowczo dementowali wszystkie legendy oszusta.

Pekin przyznał sobie prawo do formalnego kontrolowania elity tybetańskiej społeczności monastycznej w 2007 roku. Dziewięć lat później wprowadzono „internetowy system weryfikacji” inkarnowanych lamów, mający położyć kres przestępstwom oraz skandalom, które oburzają Tybetańczyków i ośmieszają ich religię. O handlowanie tytułami „żywych buddów” oskarżano między innym Zhu Weiquna, twardogłowego przewodniczącego Komisji ds. etnicznych i religijnych w Ogólnochińskiej Ludowej Politycznej Konferencji Konsultatywnej, a wcześniej wiceprzewodniczącego partyjnego Departamentu Pracy Frontu Jedności odpowiedzialnego za „dialog” z przedstawicielami Dalajlamy.