Oser: Ruiny Szidelingu

1.

Szideling nie jest klasztorem, tylko dracangiem, klasztorną szkołą, i był kiedyś jednym z czterech lhaskich „królewskich kolegiów” (obok Tengjelingu, Cemolingu i Kundelingu, choć niektórzy dopisują do tej listy położony za rzeką Cemczokling).

Szide Dracang jest jedną z czterech najstarszych stołecznych buddyjskich szkół, ale ile właściwie ma lat? Czy powstał w VII wieku, za czasów Songcena Gampo? Wiele za tym przemawia, niemniej „Genealogia tybetańskich królów” widzi w nim protoplastę klasztoru Kała (a więc jedną z sześciu świątyń), zaś biografia Siódmego Dalajlamy łączy dopiero z królem Ralpaczenem. Tak czy siak, Szide Dracang wyrósł w czasach imperium i był związany z njingmapą, najstarszą szkołą buddyzmu tybetańskiego. Według „Żółtych annałów” budynek położony nieopodal serca miasta, Dżokhangu, rozbudowali na początku XV stulecia sakjapowie, a ściślej Cepa Gongkar Dordże. W czasach Siódmego Dalajlamy przeobrażony dracang trafił w ręce gelugpów i został przypisany klasztorowi Reting z Phenpo.

W XIX wieku Trzeci Reting Rinpocze zasiadł na tronie regenta i stanął na czele rządu, Ganden Podrangu, rozsławiając tak swój klasztor, jak i Szideling. Piąty w linii pełnił tę samą funkcję, przez co rzadko bywał w rodzimym klasztorze, mieszkając głównie w labrangu, położonym za Szide Dracangiem, który, co wiemy ze starych zdjęć, tonął wtedy w drzewach i kwiatach. W latach pięćdziesiątych wprowadziła się tam redakcja partyjnej tuby, „Dziennika Ludowego”.

Główny gmach Szide Dracangu miał cztery piętra i stał w północnej części kompleksu. Mieścił między innymi bibliotekę oraz stupy – relikwiarze kolejnych Retingów. Na wschodzie, zachodzie i południu znajdowały się dwukondygnacyjne budynki z kwaterami mnichów. W najlepszych czasach było ich pięciuset; słynęli przede wszystkim z czamu, rytualnego tańca. Dziedzic bardzo arystokratycznego rodu, z którym wybrałam się kiedyś na spacer, wyciągnął nagle rękę w kierunku pobłyskujących na dachach instalacji i westchnął, że przychodził tu na ważne ceremonie i że już nigdy nie będzie mu dane oglądać tak wspaniałych tańców. Ze szczytu, jak powiadają, droga wiedzie tylko w dół. Dziś na Szideling mówi się potocznie „czamgo”, „ruiny”. To bodaj najbardziej widoczna, jątrząca się rana Lhasy.

Szideling najpierw ucierpiał podczas „tłumienia rebelii” w marcu 1959 roku, kiedy Armia Ludowo-Wyzwoleńcza aresztowała mnichów z dracangu i okolicznych klasztorków. Następne zniszczenia przyniosła rewolucja kulturalna i nowi lokatorzy: propagandowa radiostacja, trupa operowa z Henanu i lokalna frakcja Czerwonej Gwardii. Kiedy opadł bitewny kurz, główny gmach był niższy o jedno piętro. Wkrótce potem mnisie kwatery zajęli żołnierze oraz zespoły teatralne z Tybetu tudzież okręgu Huangmei.

Jeszcze dziesięć lat temu pośród bazgrołów na ścianach dało się odczytać myśl przewodniczącego Mao: „Bądźcie zjednoczeni, czujni, sumienni i energiczni”. Na drugim piętrze wyzierał spod nich cień wspaniałego fresku: Congkhapa ze swoją żółtą czapką i złożonymi na piersiach dłońmi. Kilka lat temu już go jednak nie znalazłam – utonął w gąszczu nowych napisów, anonsów i numerów telefonów.

Szósty Reting Rinpocze Tenzin Dzigme zmarł w 1987 roku. Członkowie stałego komitetu lokalnej komórki OLPKK (Ogólnochińskiej Ludowej Politycznej Konferencji Konsultatywnej) i wiceprzewodniczący Zrzeszenia Buddyjskiego wielokrotnie prosili administrację o zwrot Szide Dracangu – obiecując nawet, że przywrócą go do życia za własne pieniądze – ale nie doczekali się odpowiedzi. W zeszłym roku przeczytałam na „społecznej tablicy informacyjnej”, że w Szidelingu mieszka „osiemdziesiąt rodzin” (w tym trzydzieści siedem „stale”), w sumie dwieście sześćdziesiąt osób.

2.

Ilekroć jestem w Lhasie, fotografuję ruiny Szidelingu. Znam tu każdy zakątek, jak Osip Mandelsztam, zamęczony przez Sowietów poeta, który pisał: „Powróciłem do miasta, gdziem tyle lat żył, znajomego do łez, do migdałków, do żył”.

Niektórzy mówią, że „oddaję Tybetowi hołd” i właściwie trudno mi się z tym nie zgodzić. Moje powroty do ruin Szidelingu to rodzaj głębokiej żałoby, która przywraca je na chwilę do życia, czy raczej tchnie w rozpadające się tkanki energię do kolejnego odrodzenia. To miejsce, podobnie jak gruzy Jabszi Takcer (lhaskiej rezydencji rodziny Dalajlamy), jest otwartą raną, śladem spazmów historii miasta, znakiem zmian, świadectwem kruchości materialnego świata, którą buddyzm nazywa „nietrwałością”. A dla mnie „przestrzenią potencjału refleksji”.

Zasłanianie, ukrywanie czy opatrywanie zakazem wstępu ruin tego starożytnego miasta jest nieodmiennie konfiskatą pamięci. Dlatego też spisując historię ruin, muszę widzieć jednocześnie szeroki plan i najmniejsze detale. Od 1998 roku nazbierało się mnóstwo zdjęć. Kiedy zobaczyłam go po raz pierwszy, na przykład, posąg Dordże Dzigdzie przy strzaskanej ścianie nosił jeszcze łeb byka na zmasakrowanym torsie. Wróciwszy, zastałam rozbitą głowę na ziemi. Potem ktoś poodłamywał palce. Ponoć rękę zabrał chiński właściciel pubu, który gustuje w „klimatycznym wystroju”. Wyblakłe plamy fresków kawałek po kawałku łupią też turyści.

I jeszcze coś: odchodzą starcy, rosną dzieci, które od czasu do czasu spotykam w ruinach. Przed obiektywem wciąż pojawiają się nowe, ale niepokoją mnie zachodzące w nich zmiany. Niedawno jakiś wyrostek próbował ukraść mi aparat. Puścił tylko dlatego, że krzyknęłam po tybetańsku. A gdybym nie była stąd?

W moskiewskim dzienniku z lat dwudziestych poprzedniego stulecia słynny niemiecki filozof Walter Benjamin rezygnuje z wyciągania ideologicznych i teoretycznych wniosków, uznając, że o wiele więcej powiedzą nam o Sowietach opisy rzeczy i spraw codziennych. Uprzytomniło mi to konieczność rejestrowania wszystkiego, co znajduję w ruinach. Powinniśmy być jak kustosz, pokazujący zwiedzającym tybetańskie artefakty.

Przy wejściu do Szidelingu natykamy się na portret Lei Fenga oraz plakaty propagandowe „chińskiego snu”, wedle których kraj „jest silny partią komunistyczną”. Nieopodal tego świadectwa ideologii i arogancji kolonializmu wyrosło centrum handlowe – pomnik hegemonii konsumeryzmu. Dziś w ruinach mieszka mniej więcej osiemdziesiąt rodzin: tybetańskich (tutejszych i przyjezdnych) oraz napływowych: chińskich i muzułmańskich. Żyją tak blisko siebie, że codzienność zaciera granice między prywatnym i publicznym.

„W ruinach – pisze Benjamin – historia ludzkości fizycznie wtapia się w krajobraz”. Ta historia ma jednak wiele wymiarów i warstw symbiotycznie współistniejących czynników.

3.

Obok Szidelingu powstało wielkie centrum handlowe, jutrzenka nowoczesności i sukcesu gospodarczego; z dachu tego kompleksu dracang przypomina gigantyczną bliznę w gąszczu nowych budowli. Podobne wrażenia towarzyszą oglądaniu czerwonej flagi na dachu pałacu Potala: jest tu pamięć i historia, konsumeryzm i kolonializm, upolitycznienie i komercjalizacja. Jeśli stanie się z prawej strony, spoza Szidelingu wyłania się szklana fasada domu towarowego, która odbijając złote, wieczorne światło, czyni gruzowisko jeszcze większą ruiną.

Kiedy z ziemi zaczęły wyłaniać się kolejne poziomy absurdalnego centrum handlowego „Shenli Times Square”, ludzie zżymali się, że zepsuje ono scenerię lhaskiej starówki, martwili o wody gruntowe i osiadające budynki oraz straszyli bojkotem. W 2012 roku tę „światową świątynię handlu” upstrzono zwyczajowymi czerwonymi lampionami i gderanie ucichło. Tybetańczycy tłoczący się w tamtejszych restauracjach z pewnością zdążyli zapomnieć o dawnych obawach. Dziś większość przywykła już do widoku fortecy mamony, która stała się częścią „odnowionego starożytnego Barkhoru”. W tym butnym sąsiedztwie ruiny Szidelingu wydają się mniejsze i jeszcze bardziej żałosne. Kiedy się zupełnie rozpadną, przydadzą centrum handlowemu nowego splendoru majestatu i boskości (nomen omen: „shenli”).

W zestawieniu z ruinami Szidelingu boska galeria zachłanności staje się symbolem upadku nowoczesnej utopii. Same gruzy, o wiele starsze od oszklonego monstrum, są dziełem niszczycielskich sił imperializmu. Na tym skrawku lhaskiej starówki mamy więc dwa świadectwa prawdy buddyjskiego memento nietrwałości: boską ruinę iluzji sukcesu i bogactwa oraz kamienne gruzy, w których zakamarkach toczy się niemal niewidoczne z zewnątrz codzienne życie. Opuszczając je, wchodzi się, niczym na scenę, do odmalowanej i uszminkowanej lhaskiej starówki, której światła i krzykliwe fasady nie mogą przesłonić tylko jednego: moralnego ciężaru potrzaskanych cegieł Szidelingu.

„Każdy nowy projekt – powiedział pewien mądry człowiek – ma budować zbiorową pamięć. Każdy nowy symbol poprzedza zbiorowa amnezja”. Zrobiwszy zdjęcia, schodząc z dachu domu towarowego, postanowiłam zajrzeć do części biurowej. Ze zdumieniem odkryłam tam małą chrześcijańską kaplicę. Choć słyszałam, że wielu biznesmenów z Wenzhou jest chrześcijanami, pierwszy raz natknęłam się na kościół. Niestety nie dane mi było wejść do środka, bo drzwi pilnował młody człowiek, który, wnosząc z akcentu, musiał pochodzić z południowych Chin.

„Raj utracony jest nowym rajem”. Czy raczej, gdy jeden się straci, powstanie drugi. Pytanie tylko – w obu przypadkach – czyj?

 

 

sierpień 2015

 

jamantaka-szideling1993-fotnancyjojohnson

 

Fragment „Leningradu” Osipa Mandelsztama w przekładzie Stanisława Barańczaka.

 

 

 

Za High Peaks Pure Earth