Oser: Ślady roku szczura

Rok po roku dzień pamięci upływał w ciszy,
Aż w tym wybuchło: ten wybiegł, ta krzyczała,
Wielu bezimiennych chowających się od zawsze w cieniu
Zrzuciło fotorealistyczne maski zadowolenia.
Chwila zmieniła się w wieczność: wymazani, stali się tajemnicą państwową.

 

O świcie ukradkiem otwieram drzwi.
Czy mijani dziś ludzie będą nosić znamię roku szczura?
Sądzę, że uda mi się zobaczyć rzeczy, których widzieć nie wolno.

 

Po drodze mijam naprawiaczy butów, dorabiaczy kluczy, kopaczy urobku, stawiaczy tam:
Zapracowanych migrantów w codziennym znoju,
Gotowych od świtu jak wyglądające głodnego ciepłe bułeczki.

 

Na każdym skrzyżowaniu dodatkowi stróże (specjalni, w czarnych mundurach),
Odwróceni do siebie plecami, opancerzeni, ściskający tarcze i broń,
Wszędzie tabuny szpicli i wścibskie obiektywy kamer,
Grupki mężczyzn z papierosami w ustach i rozbieganymi oczami,
Gotowych ruszyć za każdym, kto się czymś odróżnia.

 

Moje spojrzenie przyciągają dwa sklepowe manekiny
Ubrane w tanie, kuse, jaskrawe podkoszulki
I sznury na szyjach, jakby nieszczęsne istoty powiesiły się na antywłamaniowej kracie.
Czyżby ich pan sądził, że ktoś będzie z nimi uciekał?

 

Zwykle przystaję w Dzongjab Lukhangu
Chłonąc nowinki i plotki w ojczystym języku,
Ale dziś mimowolnie wzdrygam się i zamykam oczy:
Pośrodku zamykającego perspektywę, skąpanego w słońcu dachu Potali
Tkwi czerwony sztandar z pięcioma gwiazdami –
Odnalezione narzędzie zbrodni.
Promienie słońca przypominają światło, które zapala się w bardo,
Tyle że dla nas nadzieją nie jest żywot przyszły, a te dawno minione.

 

Dochodzę do wierzbowego gaju, który odrasta po wycince,
Długi sznur zatopionych flag modlitewnych znów łopoce na wietrze.
Staw zdaje się starym jeziorem obleczonym zielonymi łąkami,
Młodzi ludzie z kołyszących się na nim łódek
Mają na sobie tak pyszne jedwabie i klejnoty,
Jakby wrócili przed chwilą z krainy umarłych.
Wyjęta z piosenki świątynka na wyspie
I sceny ze snu albo fresku – noszą przecież ślady noża.
Czy rany mogą goić się na rozkaz?
Wszystkie blizny wywabiać bez śladu?
Czyżbyśmy mogli żyć w tym rozgardiaszu jak dawniej, jakby nic się nie stało?

 

Zmrok zapada szybko, z zaskoczenia,
Przynosząc z sobą stłumiony grzmot kolumny wozów bojowych.
Odbijam się od ściany najróżniejszych chińskich akcentów i policyjnych gwizdków,
Tej aureoli wiecznych zwycięzców. Jutro wszyscy się zmienią –
Starsi w nobliwych seniorów (nie mają wstydu!), młodsi w zmordowanych turystów.
Zgiełk potęgują psy, szczekając jak oszalałe.

 

Nie odwracając głowy, czuję, o rzut kamieniem, obecność Potali.
Znosi swoją stratę w milczeniu, lecz trwając w nim, nie jest z nią pogodzona.
Myślę o ogniu, który najpierw zapłonął w Ngabie.
O nie, to nie były zwykłe płomienie, tylko opiekuńcze bóstwa.
Sto trzydzieści pięć. I ciągle nadchodzą nowe.

 

Chwytam spadającą łzę i delikatnie układam na ołtarzu.

 

 

 

 

Lhasa i Pekin, 14 marca 2010 – 22 sierpnia 2014

 

 

Linia kolejowa, którą w 2006 roku doprowadzono do Lhasy – od lat pełnej chińskich policjantów i żołnierzy – gwałtownie zwiększyła liczbę handlarzy i robotników napływowych.

W roku ziemi i szczura (czy, jak kto woli, myszy) kalendarza tybetańskiego i chińskiego (2008) przez Tybet przetoczyła się fala brutalnie pacyfikowanych protestów (których większość – poza lhaskimi rozruchami 14 marca – miała charakter pokojowy).

Park Dzongjab Lukhang leży u podnóża Potali, dawnej rezydencji Dalajlamy.

Dla tybetańskich buddystów bardo jest stanem pośrednim, przez który przechodzi się po śmierci do nowego odrodzenia.

Ngaba leży w tradycyjnej tybetańskiej dzielnicy Amdo; 27 lutego 2009 roku podpalił się tam mnich imieniem Tape, protestując przeciwko ogłoszonemu przez władze zakazowi odprawienia tradycyjnej ceremonii buddyjskiej. Od tego czasu do sierpnia 2014 roku dokonało samospaleń ponad stu trzydziestu Tybetańczyków.

 

 

Za przekładem i przypisami A. E. Clarka, opublikowanym przez Ragged Banner Press