Oser: Z Lhasy na odchodne

Opowiem wam historię kilku klisz. Zawsze marzyłam o fotografowaniu Lhasy starym aparatem Zeissa, którym mój ojciec robił zdjęcia ponad czterdzieści lat temu. Bez żadnych politycznych podtekstów, tylko dla sztuki. I właśnie z tą myślą zabrałam z sobą całą masę rolek.

Każdy w Lhasie wie, że paramilitarna policja na chybił trafił sprawdza aparaty fotograficzne w poszukiwaniu zdjęć, na których ją uwieczniono. Mojego urządzenia z kliszą nie daje się kontrolować tak łatwo jak cyfrowych, a każda próba zajrzenia do środka oznacza bezpowrotne uszkodzenie negatywu. Dlatego też fotografowałam z największą ostrożnością, starając się nie rzucać w oczy mundurowym. Jest ich tylu, że wymagało to nie lada akrobacji, ale w końcu wypstrykałem jakoś dziewiętnaście rolek w palącym lhaskim słońcu. Nie wiedząc, jak długo przyjdzie mi zostać w mieście, oddałam je pewnej młodej Chince z prośbą o wywiezienie z Tybetu i jak najszybsze wywołanie.

Filmy wręczyłam jej u mnie w domu w przeddzień wyjazdu; nikogo przy tym nie było, nie rozmawiałyśmy też o zdjęciach przez telefon. Kiedy jednak następnego dnia przechodziła przez kontrolę na lotnisku, oskarżono ją o ukrycie w torbie z filmami nożyka do owoców, którego nie widziała przedtem na oczy. Funkcjonariusze zabrali bagaż „do dalszej kontroli” w ustronne miejsce, każąc dziewczynie czekać za zamkniętymi drzwiami. Rzeczy zwrócono jej w ostatniej chwili – ledwo zdążyła dobiec na pokład i dopiero tam zorientowała się, że dziewiętnaście moich filmów Fuji 120 ASA podmieniono na dziesięć Kodaków 135 ASA i pięć innych rolek Fuji. Trzymam teraz te substytuty w swoim pekińskim mieszkaniu, a dzieło sztuki, które w pocie czoła tworzyłam na lhaskich ulicach, znikło w czarnej dziurze trzewi machiny tego państwa.

Aparat bezpieczeństwa mamy wszechobecny, wciąż jednak nie wiem, skąd wiedzieli, że ta dziewczyna ma mi pomóc wywołać zdjęcia. Zainstalowali kamerę albo mikrofon w moim pokoju? Podglądają mnie przez okno teleskopem? To w końcu bez znaczenia – dziwi tylko, że urząd stojący jakoby na straży prawa używa tych cudów techniki do kradzieży moich filmów.

Szanowni strażnicy bezpieczeństwa, deklarujący przyjaźń na lhaskim dworcu i przedstawiający się jako rodacy, a nawet ziomkowie z mojego miasta – nie będę się krzywić, porozmawiam z wami, nawet podam rękę, tylko proszę, nie używajcie słowa „przyjaciel”. Wy wiecie, ja wiem, wszyscy wiedzą, że ta relacja nie ma nic wspólnego z przyjaźnią. Zdaję sobie sprawę, że jako Tybetańczycy musicie za dnia wykonywać polecenia aparatu represji, ale w środku bezsennych nocy możecie jednak czuć brzemię tej samej rzeczywistości i gorycz narodowego braterstwa. To zrozumiałe i oczywiste, że ludzie pragną pozycji, pieniędzy i że funkcjonują w tym samym systemie. Pozwólcie jednak, że opowiem wam o byłej Niemieckiej Republice Demokratycznej, gdzie po upadku Muru Berlińskiego postawiono przed sądem żołnierza, który zastrzelił kogoś, kto przez ów mur próbował przeskoczyć. Tłumaczył się, że wykonywał tylko rozkazy zwierzchników, więc to oni powinni za nie odpowiadać. Sędzia skazał go jednak, wyjaśniając, że żaden przełożony nie zabronił mu unieść lufy o centymetr.

Innymi słowy, nawet pod opresyjnymi, autorytarnymi rządami bronienie własnej skóry i interesów nie wyklucza zachowania odrobiny sumienia. Wystarczy przesunąć karabin o milimetr, kiedy nikt nie patrzy – i kiedy wymaga tego dobro innych. To właśnie prawdziwe człowieczeństwo, pamiętania o którym życzę serdecznie wszystkim rodakom.

 

19 grudnia 2012

 

 

Za High Peaks Pure Earth