Kiedy pod koniec lipca byliśmy w Kardze, zauważyłam umocowaną na słupie tablicę z napisem: „Izba pamięci głównodowodzącego Zhu De i Piątego Gedy Rinpoczego”. Czyżby otworzyli to niedawno? Posłusznie skręciłam i prowadzona w ten sposób dotarłam w końcu do położonego na przedmieściach, zamkniętego na cztery spusty, tonącego w zieleni chińskiego pawilonu z tablicą z kaligrafią Jiang Zemina nad ukwieconą werandą.
Później wyczytałam w internecie, że placówka, którą budowano przez dwa lata i uroczyście otwarto w 1993 roku, jest „centrum edukacji patriotycznej” okręgu, prefektury i samej prowincji. Ponoć mają tam „historię życia Piątego Tulku, chronologię przemarszu Armii Czerwonej przez Kardze oraz rewolucyjne relikwie”, w tym „rysunki i zdjęcia z inauguracji pierwszego regionu mniejszości etnicznej z czasów Sowieckiego Rządu Tybetańskiego Bopy, portrety jego wiceprzewodniczącego Gedy i innych tybetańskich członków”.
Skąd wzięło się określenie „rząd Bopy”? To skomplikowana historia. Partia uczy nas, że w trakcie „długiego marszu” Armia Czerwona utworzyła dwie „Republiki Ludowe” – Gjarongu i Bopy, obie na ziemiach tybetańskich. Pierwsza obejmowała współczesny Rongtrag, druga fragment Khamu zajmowany przez dzisiejsze Kardze i sąsiednie okręgi. Ich proklamacje w żadnym razie nie próbowały podkopywać religijnych i politycznych kompetencji rdzennej ludności, przeciwnie: „Na wszystkich ziemiach tybetańskich zawsze administrować będzie regionalny rząd Bopy. Przysięgamy walczyć z chińskimi agresorami, aparatczykami Guomindangu i watażkami, którzy od tysięcy lat prowadzą politykę aneksji. Opowiadamy się stanowczo za wyzwoleniem i budowaniem niepodległej Bopy. Naszym sztandarem jest flaga niepodległej Bopy, naszą misją wskrzeszenie Tybetu i pogrzebanie Czang Kaj-szeka”.
Tak, tak, to ta sama partia komunistyczna, która opowiadając się przed siedemdziesięciu laty za „samostanowieniem” i „niepodległością” mniejszości, dziś walczy z „etnicznym separatyzmem”. Zapewne już wtedy pierzchająca Armia Czerwona traktowała tę protybetańską „stanowczość” przejściowo: czas pokazał, że swój marsz długi na dwanaście i pół tysiąca kilometrów odmierzała – na ziemiach chińskich, tybetańskich i każdych innych – oszustwami i pustymi obietnicami.
Tybetańczycy musieli słono zapłacić za „pomoc” we „wskrzeszeniu Tybetu i pogrzebaniu Czang Kaj-szeka”. W annałach partii odnotowano, że w ciągu szesnastu miesięcy rząd Gjarongu dostarczył Armii Czerwonej pięć milionów ton żywności oraz sto tysięcy krów, owiec, koni, świń i innych zwierząt, a Bopy – mniej więcej połowę tego. Kiedy komuniści byli już bezpieczni w Yan’anie, Mao Zedong powiedział amerykańskiemu dziennikarzowi Edgarowi Snowowi, że „jedynym długiem zewnętrznym Armii Czerwonej jest żywność otrzymana od mniejszości” i że „pewnego dnia trzeba będzie go spłacić”. Co to znaczy „zewnętrzny”? „Zagraniczny”? Tak czy owak, w owym czasie Mao najwyraźniej nie uważał Tybetu za część Chin.
A co w tej historii robi Geda Rinpocze z klasztoru Beri w Kardze? Razem z kolegami – Dżago Topdenem, Pangdą Topgjalem, Gonpo Ceringiem i Taszi Łangczukiem – opracowuje programy i zasady przewodnie, mówiące o „etnicznej niepodległości”, „niezależnej republice sowieckiej” i „własnym terytorium Bopy”, oraz o „przyłączeniu wszystkich sił niepodległościowych do Armii Czerwonej” tudzież „przyjaźni łączącej lud Bopy ze wspierającymi ją ludźmi, krajami, rządami i armiami”. Nie ma po co dokuczać dalej – całą tę naiwność wystarczająco wyśmiała historia.
Gdybyśmy jednak chcieli oddać sprawiedliwość Gedzie – temu samozwańczemu „Czerwonemu Tulku zjednoczonych ziem przodków” – i jemu podobnym, musielibyśmy orzec, że byli oni tybetańskimi nacjonalistami, którzy dali się wykorzystać komunistom. Wielu uważa, że gdyby Geda dożył przemianowania Armii „Czerwonej” na „Ludowo-Wyzwoleńczą”, prędzej czy później skończyłby w więzieniu jak Phuncog Łangjal. Lecz gdy wojsko ruszyło na Czamdo, on zginął nagle, stając się jednym z usprawiedliwień komunistycznej amnezji niedawnej „stanowczości” i jawnego na niej gwałtu.
Lhasa, 5 października 2011