Bezkarne „okrawanie” Bhutanu

Chiny gwałtownie przyspieszyły budowę i rozbudowę „obronnych” osad na terenie Bhutanu, nie budząc większego zainteresowania zagranicznych rządów i mediów.

W tradycyjnych granicach Bhutanu – państwa członkowskiego Organizacji Narodów Zjednoczonych od 21 września 1971 roku (miesiąc dłużej niż Chińska Republika Ludowa) – stoją już 22 chińskie osady. Nic nie wskazuje, by były owocem obiecywanych przez Pekin „przyjaznych i pokojowych konsultacji” ani, jak określa to Bhutan, „przyjaznej współpracy”.

W 1998 roku Chiny i Bhutan zawarły traktat, gwarantujący „wzajemne poszanowanie suwerenności i integralności terytorialnej” oraz „niepodejmowanie jednostronnych działań w celu zmiany status quo na granicy”. W 2015 roku chińscy żołnierze wkroczyli na terytorium Bhutanu i zaczęli tam wznosić pierwsze budynki.

Z analizy zdjęć satelitarnych wynika, że do tej pory Chiny zajęły dwa procent powierzchni Bhutanu, stawiając ponad 2200 zabudowań, w których mieszka obecnie siedem tysięcy osób. Jak pisze w nowym raporcie analityk Robert Barnett, „nic nie wskazuje, by Bhutan mógł z tym coś zrobić, a Pekin ponieść jakiekolwiek konsekwencje”.

Chińskie wioski powstają w dwóch rejonach. Osiem znajduje się na zachodzie, w regionie, który na początku XX wieku formalnie przekazał Bhutanowi Trzynasty Dalajlama. Mają one znaczenie strategiczne z uwagi na płaskowyż Doklam: 89 kilometrów kwadratowych, które są „słabym punktem Indii” i zapewniają Pekinowi przewagę w ewentualnym konflikcie z Delhi. Czternaście innych pobudowano na północnym wschodzie, w bejulu, „ukrytej krainie” Khenpadzong i Menczumie. Te tereny nie mają znaczenie strategicznego. Pekin zaczął zgłaszać do nich pretensje dopiero w latach osiemdziesiątych XX wieku, żeby mieć z czego „zrezygnować”, próbując wymusić na Thimphu ustępstwa w Doklamie.

Presja Pekinu wydaje się działać. Na nowych bhutańskich mapach Menczuma – zajęta przez Chińczyków na początku XXI wieku – nie jest już oznaczana jako terytorium Bhutanu, choć trzydzieści lat temu należała do niego nawet na mapach chińskich. Pierwsze medialne doniesienia o zaborze Menczumy pojawiły się przed trzema laty. W marcu 2023 roku premier Bhutanu nazwał je „fałszywymi”. Nie znaczy to przecież, że były nieprawdziwe w chwili publikacji, tylko że Bhutan najwyraźniej „nie liczy już na odzyskanie tych ziem”.

Budowa ośmiu osad w sąsiedztwie Doklamu jest elementem taktyki „konsolidacji”, czyli tworzenia – jak na Morzu Południowochińskim – „faktów dokonanych”, których druga strona nie jest w stanie zmienić bez walki. Czternaście wiosek na „tymczasowo okupowanym” północnym wschodzie pierwotnie miało być tylko kartą przetargową, ale w 2013 roku – gdy władze w Thimphu ogłaszały, że „porozumienie” jest blisko – Chiny gwałtownie przyspieszyły, zaczynając stawiać 790 zabudowań w siedmiu nowych osadach i podnosząc administracyjnych status trzech starych „wiosek” do „miast”. Zdaniem Barnetta jest to „kara” dla Bhutanu za nieustąpienie w sprawie Doklamu, czego Thimphu zrobić nie może, gdyż w 2007 roku zawarło z Indiami traktat, który zobowiązuje do „niedopuszczania” do sytuacji, „mogących stanowić zagrożenie dla bezpieczeństwa i interesów drugiej strony”.

Okrawany Bhutan – w przeciwieństwie do państw rejonu Morza Południowochińskiego – jest dla Chin formalnie „przyjacielem”, więc „Pekin toczy z Thimphu wojnę bez wroga” (którym Bhutan, choćby chciał, być nie może ze względu na dysproporcję sił). Bhutańczycy konsekwentnie popierają ChRL w ONZ i od początku lat dziewięćdziesiątych deklarują gotowość rozwiązania „sporów” granicznych, jednak w Dolkamie mają ręce związane przez Indie, które raczej nie zgodzą się na żadne ustępstwa wobec Pekinu.

Innymi słowy, walcząc o granicę i rywalizując z Delhi, Pekin uderza w Thimphu. Eksperci nie są w stanie wyjaśnić, po co Chiny ostentacyjnie zaprzeczają własnej retoryce „pokojowego współistnienia”, budując ogromnym kosztem niczemu niesłużące „obronne wioski” i „miasta” w odludnym północno-wschodnim Bhutanie, który nie stanowi żadnego zagrożenia. Według Barnetta robią to, „bo mogą”. Bhutan, Indie i społeczność międzynarodowa milczą i udają, że nie widzą zagarniania przez ChRL terytorium niepodległego państwa – i ucierania się nowej normy traktowania słabych przez silnych.