Tenzin Dalha: Jak ptaki w klatce

Pielgrzymowanie jest od wieków jedną z najważniejszych praktyk duchowych tybetańskiej cywilizacji buddyjskiej. Podczas gdy wędrowanie do sanktuariów w kraju i poza jego granicami cementuje ciągłość naszej kultury, rodzinne więzi i zbiorową tożsamość, władze chińskie czynią z niego instrument inwigilacji i kontroli.

Odmienne traktowanie Tybetańczyków i Chińczyków jest dowodem jawnej dyskryminacji i naruszania podstawowych praw człowieka. Wolność poruszania się – którą Pekin odebrał całej populacji tybetańskiej – gwarantuje artykuł 13 Powszechnej deklaracji praw człowieka.

Władze chińskie od dekad reglamentują wydawanie paszportów rdzennym mieszkańcom Tybetańskiego Regionu Autonomicznego i innych ziem tybetańskich, podczas gdy Chińczycy podróżują bez żadnych ograniczeń. W ten sposób Pekin stworzył hierarchiczny system praw, oparty na podchodzeniu etnicznym.

Dla Tybetańczyka złożenie wniosku paszportowego jest skomplikowanym procesem, mającym zniechęcić do podróżowania. Wnioskodawca musi znaleźć poręczyciela, który pracuje w administracji państwowej i bierze na siebie odpowiedzialność za zachowanie wyjeżdżającego za granicę, kładąc na szali perspektywę awansu, stanowisko i dostęp do świadczeń. Trudno się dziwić, że w realiach takiego wymuszania posłuszeństwa mało kto pali się do nadstawiania karku udzieleniem gwarancji.

Obrzydliwość tego systemu polega na szczuciu na siebie krewnych. Zasada odpowiedzialności zbiorowej skutecznie zniechęca do ubiegania się o paszport. Ludzie wyręczają państwo, kontrolują się nawzajem.

Pekin wypiera się restrykcji i zasłania „standardowymi procedurami”. Niemniej schematy i dysproporcje są zbyt oczywiste i uderzające, żeby tłumaczyć je urzędniczą niekompetencją. Poza tym władze często odbierają Tybetańczykom wydane już paszporty, zwłaszcza w miejscach „politycznie niepewnych”, takich jak Ngaba w Sichuanie, epicentrum samospaleń.

Na początku 2023 roku otworzono „szybką ścieżkę” do ubiegania się o paszport, ale zaraz okazało się, że wyjątek potwierdza regułę. Tybetańskie wnioski muszą zatwierdzać rozmaite agencje, domagające się pisemnej „deklaracji powrotu i lojalności politycznej”. W tych samych regionach Chińczycy dostają paszporty bez żadnych dodatkowych procedur sprawdzających, poręczycieli i kar zbiorowych. Czynnikiem decydującym jest pochodzenie.

Restrykcje nie sprowadzają się do ograniczenia wolności podróżowania. Fizyczna kontrola i psychiczna presja wkraczają w każdy aspekt życia społecznego i rodzinnego. Wyjazd za granicę nie jest podstawowym prawem, wynikającym z obywatelstwa, tylko przywilejem w etnicznej i politycznej hierarchii – oraz dowodem systemowej dyskryminacji.

Problemy garstki szczęśliwców nie kończą się z uzyskaniem paszportu. Większość tybetańskich pielgrzymów wyjeżdża za granicę w „grupach zorganizowanych”, w których wyznaczeni przez władze chińscy „przewodnicy” dbają o rygorystyczne przestrzeganie oficjalnego programu.

W Nepalu – głównym celu pielgrzymek z powodu religijnej rangi i kulturowej bliskości – chińska kontrola nie zna granic. Uczestnikom „wycieczek” zabrania się odwiedzania świątyń założonych przez tybetańskich lamów oraz uczestniczenia w „zgromadzeniach” religijnych. Wielu pielgrzymów woli nie kusić losu, omijając „nieautoryzowane” klasztory i rodaków. Zwłaszcza w miejscach uważanych za „ściśle monitorowane”, takich jak stupa Boudha w Katmandu.

„Transgraniczne” represje sprawiają, że „ludzie czują się jak ptaki w klatce”. Teoretycznie mogą się swobodnie przemieszczać, ale nawet na moment nie zapominają o „niewidzialnym dozorze”. Pielgrzymi boją się, bo wciąż żywa jest pamięć Kalaczakry z 2012 roku, po której wielu uczestników trafiło do aresztów śledczych i „ośrodków reedukacji”.

Wszakże nie są to tylko mechanizmy kontroli. Dla Tybetańczyków pielgrzymowanie było od wieków jednym z kluczowych narzędzi komunikacji oraz propagowania nauk i rytuałów buddyjskich. Ograniczając dostęp do sanktuariów, uniemożliwiając spotkania krewnych, zakazując udziału w praktykach religijnych, Pekin utrudnia przekazanie dziedzictwa tybetańskiej kultury następnemu pokoleniu.

Ludzie płacą za to wysoką cenę. Tybetańczycy, którym udało się wyjechać z kraju, mówią o ciągłym zagrożeniu, strachu i bezradności. Człowiek, który bał spotkać się z bratem, powiedział, że „czuł się zdruzgotany”.

Podobne restrykcje i mechanizmy kontroli wprowadza się także w innych niechińskich regionach, choćby w ujgurskim Turkiestanie Wschodnim, a transgraniczna dyskryminacja stanowi naruszenie międzynarodowych standardów praw człowieka i stawia pod znakiem zapytania suwerenność państw takich jak Nepal.

Społeczność międzynarodowa musi zrozumieć, że dyskryminacja Tybetańczyków nie jest indywidualną administracyjną niewygodą, tylko systemowym atakiem na ich tożsamość kulturową. Bez skutecznej presji z zewnątrz odbieranie wolności poruszania stanie się śmiertelnym zagrożeniem duchowego i kulturowego dziedzictwa Tybetu.

Polityka Pekinu narusza konstytucyjne gwarancje i międzynarodowe zobowiązania Chin. Aby temu zaradzić, należy wprowadzić jednolitą procedurę wydawania paszportów, zerwać z dyskryminacją i ratyfikować Międzynarodowy pakt praw obywatelskich i politycznych.

Dla Tybetańczyków pielgrzymowanie nie jest formą turystyki, tylko wyrazem fundamentalnych duchowych potrzeb, kulturową tradycją i obyczajem cementującym rodziny. Ograniczanie ich praw i zamykanie w klatkach godzi nie tylko w jednostki, ale w cały naród, który próbuje zachować tożsamość i dziedzictwo w coraz bardziej wrogim otoczeniu.

 

 

 

Za The Diplomat

Dr Tenzin Dalha jest analitykiem Tibet Policy Institute w Dharamsali i specjalistą od cyberbezpieczeństwa.