Jangka Njingczak: Życie i lód

Kiedy byłem mały, wszyscy krewni mieszkali jeszcze w czarnych namiotach. Tylko nieliczni mieli wtedy domy, czy raczej chałupy. Nocą, wciśnięty między rodziców, czekałem na sen, patrząc przez otwór w dachu na mrugające gwiazdy. Wydawało mi się, że każda drży jak oczy zasypiającego dziecka. Czasem tato opowiadał mi bajkę o biednym kawalerze i bogatej pannie.

Raz obudziłem się z uczuciem, że na plecach zamarzła mi kałuża wielkości dłoni dorosłego. Nasze posłanie było mokre. Ojciec mocował się z masztem, który zatrzymał wydymającą się nade mną filcową ścianę. Mama chwyciła mnie i już miała wynieść, gdy niebo eksplodowało grzmotem i ognistą czerwienią błyskawicy. Przerażona, zamarła wpół kroku. Ojciec krzyknął, żeby biegła, bo maszt, który trzymał, zaczyna pękać. Jego głos był potężny, ale czuły, pełen miłości, nie gniewu. W jednej chwili – gdy go nade mną unosił – uprzytomniłem sobie wtedy, że namiot może być strasznie ciężki.

Kiedy wreszcie znaleźliśmy się na zewnątrz, okazało się, że w zagrodzie nie ma ani jednej owcy, a jaki zerwały postronki i uciekły. Zostało tylko kilka cieląt. Zaginęły także moje dwie starsze siostry, które spały w małym namiocie, przylegającym do głównego. Rodzice natychmiast zanieśli mnie do sąsiadów, którzy mieszkali za wzgórzem, i zaczęli szukać pośród nawałnicy.

Tamtej nocy w niepowstrzymanej lawinie wody mogliśmy stracić dosłownie wszystko. Łącznie ze mną. Sąsiedzi, do których mnie zaniesiono, jako jedyni w okolicy mieszkali w chałupie. Deszcz zmył z niej dach. Później zrozumiałem, że jedyna różnica między namiotem a stałym domem sprowadza się do tego, że ten drugi jest bardziej odporny na burzę.

Nieco wcześniej mieliśmy zimę tak śnieżną, że pod białą pokrywą znikły czubki najwyższych traw. Wiele zwierząt padło z głodu. Według mamy byłem wtedy za mały nawet na raczkowanie. Ludzie próbowali ratować stada, przepędzając je jak najdalej. Nie wszyscy wygrywali ten wyścig ze śmiercią. Idąc rano do zwierząt, mama owijała mnie swoją kurtą. Pewnego dnia zasikałem ją z przodu i z tyłu. Kiedy rozebrała się wieczorem, ubranie stało sztywne jak żeliwna płyta kuchenna.

Tamta zima była nie tylko śnieżna, ale i wyjątkowo mroźna. Ponieważ skończyło się nam owcze i jacze łajno, na opał trzeba było zbierać cierniste krzaczki, rosnące w szczelinach stromych skał. Matka opowiadała, że gwiazdy widoczne przez otwór w dachu też zdawały się drżeć z zimna.

Ale kiedy tak siedzę za stołem i wspominam żywoty krewnych, i te krótkie, i najdłuższe, nie widzę ludzi trzęsących się na mrozie lub w nawałnicy. Nie widzę purpurowych policzków, pociętych igłami lodowej burzy, ani oczu wpatrzonych z lękiem w nieprzenikniony mrok nocy.

 

 

2012

 

Jangka Njingczak, pisarz, ekolog, autor podręczników i książek dla dzieci, utonął 26 czerwca, zbierając dowody nielegalnych połowów w chronionym jeziorze Kuku-nor (tyb. Co Ngyn) w prowincji Qinghai.

W styczniu 2014 roku lokalne media informowały, że w Tybetańskim Regionie Autonomicznym zakończono „program przesiedlania 2,3 miliona nomadów do nowych domów”.