Wieczorem dziewiątego stycznia 2014 roku wybuchł pożar w Instytucie Studiów Buddyjskich Larung Gar, w Sertharze. Kiedy zobaczyłam w sieci zdjęcia szalejących płomieni, wróciły stare wspomnienia z wizyty w tej enklawie buddyzmu.
Instytut powołał w 1980 roku Khenpo Dzigme Phuncog i wkrótce Larung Gar stał się największym zgromadzeniem mnichów i mniszek w całym Tybecie. A także najsłynniejszym obozowiskiem buddyjskim w Chinach, do którego ściągały tysiące chińskich adeptów. Pośród innych instytucji tego typu wyróżniał się najwybitniejszymi nauczycielami, takimi jak znający biegle i tybetański, i chiński Khenpo Cultrim Lodo czy Khenpo Sodargje, którego profil na Weibo subskrybuje ponad milion osób.
Nocny pożar miał tragiczne konsekwencje. „Spłonęło ponad sto kwater mniszek”, przeczytałam i zaraz udostępniłam tę informację na swoim profilu. Chwilę później oniemiałam na widok następującego apelu: „Wiadomość od naszych Khenpo! Prosimy o usunięcie wszystkich zdjęć i wiadomości o pożarze w obozowisku. Nie chcemy, żeby je wyolbrzymiano i wykorzystywano w złym celu, stwarzając kolejne przeszkody w propagowaniu Nauk”.
Nigdy chyba nie widziałam równie smutnej prośby. Pewna chińska buddystka napisała do mnie jeszcze prywatnie, apelując o „szybkie usunięcie wszystkich zamieszczonych zdjęć i nierobienie z tego sprawy, żeby nie dawać straży pożarnej pretekstu do zamknięcia kampusu albo stwarzania innych problemów”. Jednak tego nie zrobiłam. Zwyczajnie nie wierzę, by usunięcie zdjęć płomieni mogło przywrócić Larung Garowi spokój. Rzecz jasna nie sądzę również, by czerwony demon, kryjący się za tym ogniem, rozluźnił okrutny uścisk tylko dlatego, że świat dowie się o pożarze. Mam przecież nadzieję, że konieczność zachowania pozorów zmusi złe siły do zwolnienia tempa, dzięki czemu udręczeni ludzie zdołają odetchnąć, nim spadnie na nich kolejny cios.
„Jestem przeciwko usuwaniu zdjęć – napisał w sieci bezmyślny Chińczyk. – Czym to się różni od zatajania wypadków w kopalniach?”. Nie ma mowy o stawianiu tu znaku równości. Katastrofy górnicze ukrywają lokalni aparatczycy, żeby uniknąć odpowiedzialności i chronić swoje tyłki. Natomiast prośba Khenpo wyrasta z przejmującego poczucia bezradności: robią to, by ratować instytucję buddyjską.
Ktoś inny zapytał: „czego oni się boją?”. Wyjaśnię. Największe nieszczęścia spadły na Larung Gar na przełomie wieków, kiedy władze centralne ubzdurały sobie, że klasztor jest wylęgarnią i matecznikiem buntu. Zrównano wtedy z ziemią tysiące kwater duchownych i wypędzono niezliczonych adeptów. Wielu umarło z rozpaczy i złości. Khenpo Dzigme Phuncog rozchorował się przez to i kilka lat później odszedł pogrążony w smutku. Mimo dobrej sławy Instytut Buddyjski Larung Gar zawsze balansował na skraju przepaści. Władze wielokrotnie siały wiatr, próbując zamknąć szkołę, lecz mnichom i mniszkom nieodmiennie udawało się zachować zimą krew i znosić prześladowania bez szukania odwetu. Na znak protestu popaliło się dwóch Tybetańczyków z pobliskiego Sertharu. Jeden z nich był lamą i należał do szkoły njingma, z której wyrósł Instytut. Nazajutrz po chińskim Nowym Roku w 2012 setki osób wyległy na główny plac miasta, rozrzucając lungty (kartki z „końmi wiatru” flag modlitewnych) i wołając o wolność oraz prawa człowieka. Paramilitarna policja otworzyła do nich ogień. Gangkje Drubpa Kjab, wiejski nauczyciel, który to opisał, został aresztowany i wtrącony do więzienia. W sąsiednich okręgach – Draggo, Kardze i Dału – w ostatnich latach dochodziło do niezliczonych protestów, demonstracji i samospaleń, na co lokalne władze reagowały tylko nowymi represjami. W pobliskim Gologu, w Qinghai też płonęli ludzie.
Larung Gar w żadnym razie nie jest więc Szambalą ani czystą krainą szczęścia i dostatku, w której bez przeszkód praktykuje się Dharmę. Jestem przekonana, że nikt nie widzi ukrytych zagrożeń lepiej niż nauczający tam Khenpo. Stąd też ich niepokój oraz apel o kasowanie zdjęć i informacji o pożarze. Moje spojrzenie jest inne. Skoro to nie Szambala, nie ma co się łudzić, że da się tu stworzyć oderwany od świata buddyjski raj. Skoro Larung Gar leży w Tybecie, kraju, na który spada tyle nieszczęść, jakże miałby, będąc krwią z krwi i kością z kości, nie dzielić jego cierpień?
11 stycznia 2014