Mieszkańcy Tybetańskiego Regionu Autonomicznego (TRA) skarżą się, że władze chińskie – które od 20 stycznia walczą z ukrywaną i bagatelizowaną wcześniej epidemią wywołaną przez nowego koronawirusa – nie dbają o ich zdrowie i bezpieczeństwo.
Władze w Lhasie zawiesiły tylko połączenia lotnicze z Wuhanem, epicentrum zachorowań, które przed ogłoszeniem kwarantanny zdążyło opuścić pięć milionów osób. Według lokalnych źródeł „kontrole na lotnisku oraz dworcu kolejowym nie są wystarczające” i „Chińczycy dalej mogą tu wjechać bez najmniejszego problemu”. Pierwszy chory w TRA – przyjezdny z Hubei – „sam zgłosił się do szpitala po pomoc, ponieważ nie poddano go wcześniej żadnemu badaniu”.
Tymczasem w Lhoce (chiń. Shannan) „pociągnięto do odpowiedzialności” tybetańskie małżeństwo, które „nie poinformowało lokalnych aparatczyków o odebraniu dziecka ze szkoły w Wuhanie”.
Tybetańskie klasztory buddyjskie organizują pomoc dla chorych w Wuhanie. Lhaskie świątynie Sera i Drepung oraz Kumbum z Coszaru (chiń. Haidong) w Qinghai zebrały „miliony yuanów” ma maski, ubrania ochronne i żywność. „Jeśli Tybetańczycy okażą Chińczykom współczucie i solidarność w tej godzinie próby – mówi informator Radia Wolna Azja (RFA) – być może tamci przejrzą kiedyś na oczy”.