Oser: O liczbie samospaleń raz jeszcze

Kiedy 17 lipca podpalił się osiemnastoletni mnich Lobsang Lozin, pewien chiński dziennikarz napisał na swoim blogu: „Chaos wkradł się już nawet w liczenie tych protestów. Rzetelny Phayul.com mówi o czterdziestu pięciu, a Oser o czterdziestu sześciu samospaleniach w Tybecie. Tu będziemy trzymać się jej kalkulacji, ponieważ skrupulatnie odnotowuje informacje o każdym przypadku”.

Słowo wyjaśnienia: „skrupulatnie” zbieram dane bohaterów, ponieważ od samego początku popełniano niepojęte błędy w liczeniu samospaleń. Zaczęło się od przemilczania pierwszego, z 27 lutego 2009 roku, teraz mamy nową aberrację. Niedawno, podczas czwartej wizyty w Stanach Zjednoczonych w pierwszym roku urzędowania, kalon tipa obwieścił światu, że „wierni niestosowaniu przemocy Tybetańczycy dokonali w tym roku rekordowej liczby samospaleń, żeby zaprotestować przeciwko temu, jak są traktowani przez chiński rząd”. Mówił tylko o czterdziestu czterech takich dramatach.

Ustalmy więc raz na zawsze, ile ich było. Czterdzieści cztery czy czterdzieści sześć? Różnica między tymi liczbami nazywa się Thupten Njandak Rinpocze i Ani Ace, jego siostrzenica. Ich ciała zostały wydane na pastwę ognia 6 kwietnia (czyli piętnastego dnia drugiego miesiąca kalendarza tybetańskiego) w miasteczku Lhagang, w Darcedo, w Khamie (albo, w nomenklaturze oficjalnej, w okręgu Kangding Tybetańskiej Prefektury Autonomicznej Ganzi prowincji Sichuan), kiedy palili maślane lampki i modlili się w intencji bohaterów, którzy złożyli ofiarę z własnego życia. Czterdziestopięcioletni Thupten Njandak Rinpocze był inkarnowanym lamą należącego do szkoły njingma klasztoru Dragkar oraz opatem Instytutu Buddyjskiego Lhagang (wcześniej piastował tę funkcję również w klasztorze Dzogczen). Ani Ace miała dwadzieścia trzy lata i była mniszką w Instytucie Studiów Buddyjskich w Sertharze. Ich zwłoki wyglądały tak, jakby zanosili modły nawet po śmierci.

Mimo szczegółowych doniesień w chińskich i tybetańskich serwisach Radia Wolna Azja wielu uznało teorię „przypadkowego pożaru” i powątpiewając w „śmierć przez samospalenie”, nie oglądając się na fakty, o sprawie zapomniało. I tak Rinpocze oraz Ani nigdy nie trafili na „oficjalną” listę samospaleńców.

Niedawno, na początku lipca Tybetańczycy opublikowali kilka zdjęć Rinpoczego i Ani na portalu Sina Weibo. Tłumaczyli, że po samospaleniu tych dwojga lokalna grupa robocza i paramilitarna policja próbowali zatuszować protest, fabrykując historię wypadku. Jednocześnie zagrożono duchownym i społeczności świeckiej, że jeśli ujawnią prawdę, władze zamkną im klasztor, instytut buddyjski i szkołę podstawową. Świątynny „komitet demokratycznego zarządzania” został przyparty do muru i musiał zgodzić się na kłamstwo, żeby powstrzymać represje. Przerażonym krewnym Rinpoczego i mniszki zamknięto usta kilkoma workami ryżu i dziesięcioma tysiącami yuanów w gotówce.

Dziś sprawa jest jasna, bowiem okoliczni mieszkańcy nie dali się zastraszyć i powiedzieli prawdę, którą ujawniło, ze wszystkimi szczegółami, Radio Wolna Azja. I choć sąsiedzi oraz bliscy zmarłych mają nadzieję, że Thupten Njandak Rinpocze i Ani Ace otrzymają cześć – oraz pamięć – należne bohaterom, którzy złożyli na ołtarzu własne życie, oficjele z tybetańskiej diaspory najwyraźniej wciąż widzą to inaczej. Oczywiście, należy być ostrożnym, żeby nie popełnić błędu, niemniej Centralna Administracja Tybetańska ma tyle kanałów komunikacyjnych i środków, że jeśli nie zabraknie jej poczucia odpowiedzialności, bez trudu znajdzie sposób na poznanie prawdy.

Pewien cudzoziemiec, który dokumentuje falę tybetańskich samospaleń, w czerwcu tego roku odwiedził Dragkar, klasztor Rinpoczego w Darcedo. Ludzie za bardzo się bali, żeby z nim rozmawiać, ale pozwolili ukradkiem sfilmować zdjęcia Rinpoczego, które noszą w telefonach komórkowych, i pokazali przycupnięty na stoku trzypokojowy, prosty, drewniany dom w tradycyjnym tybetańskim stylu. Ślady ognia widać ledwie na trzeciej części konstrukcji; każdy, kto ma rozum widzi, że gdyby zaprószono go „przypadkiem”, wszyscy spokojnie zdążyliby wyjść ze środka. Nie ulega zatem żadnej wątpliwości, że Thupten Njandak Rinpocze i Ani Ace, którzy tam spłonęli, uczynili to rozmyślnie.

Wiadomo skądinąd, że ów człowiek przekazał te zdjęcia oraz informacje Centralnej Administracji Tybetańskiej w Indiach, niemniej wciąż nie odzwierciedla tego oficjalnie podawana liczba samospaleń. Trudno się zatem dziwić, że wszyscy, którym nie są obojętni Thupten Njandak Rinpocze, Ani Ace oraz ich bliscy, bardzo chcieliby wiedzieć – dlaczego.

 

 

2 sierpnia 2012