Przed Losarem – przypadającym tym razem 10 lutego Nowym Rokiem kalendarza tybetańskiego – władze chińskie „otworzyły” Lhasę do Tybetańczyków spoza Tybetańskiego Regionu Autonomicznego (TRA), czyli dwóch tradycyjnych dzielnic, Khamu i Amdo, które po okupacji przyłączono administracyjnie do czterech prowincji Chin właściwych: Qinghai, Sichuanu, Gansu i Yunnanu.
Stolicę Tybetu zamknięto dla „przyjezdnych” Tybetańczyków po krwawej pacyfikacji antychińskich protestów w 2008 roku. W ostatnich latach miasto – otwarte dla wszystkich Chińczyków jak każdy inny region kraju – prowadziło „segregację rasową”, wymagając od tybetańskich pielgrzymów specjalnych zezwoleń i „gwarancji” (w tym „zakładnika” z rodzinnych stron, podpisującego zobowiązanie do niewywoływania przez odwiedzającego „niepokojów” w stolicy).
Według lokalnych źródeł mieszkańcy Khamu i Amdo „skwapliwie wykorzystali okazję” (interpretowaną jako „próba ratowania tonącej gospodarki”) i tłumnie zjechali do Lhasy, w której czekały ich jednak przykre niespodzianki, ponieważ po pierwszym dniu nowego roku władze na tydzień zamknęły dla pielgrzymów Dżokhang (najbardziej czczoną świątynię buddyjską Tybetu) i „inne sanktuaria”.
W mieście obowiązuje także „zakaz zgromadzeń”, a policja legitymuje pielgrzymów przed wejściem do stołecznych klasztorów i świątyń. Świąteczne uroczystości trwają dwa tygodnie.
Tybetańczycy informują, że – bezproblemowy dla większości Chińczyków – wyjazd na Zachód „wciąż graniczy z cudem”. „Dostałem zgodę na wycieczkę do Nepalu – mówi źródło Radia Wolna Azja (RFA). – Musiałem wpłacić depozyt (100 tys. nepalskich rupii, 3030 PLN) i wskazać poręczyciela w Lhasie. Nie wolno nam było odłączać się od grupy i państwowego przewodnika. Czułem się jak w więzieniu”.