Garce Dzigme: Mój serdeczny apel do rządu Chin

Gdybym nie mógł korzystać z prawa do wyrażania swoich poglądów, po cóż by mi było ludzkie ciało? Będę przeto głosił to, co uznaję za Prawdę, do śmierci. Każdy posiadany talent poświęcę sumiennemu informowaniu rządu Chin o cierpieniu Tybetańczyków. Skoro odpowiadają za nie owe władze, tylko one mogą położyć mu kres. Ze łzami w oczach błagam więc chińskich przywódców o zakończenie katuszy, jakie zadają naszemu narodowi.

Ujmę to tak. Słynny chiński uczony Jei Xin Ling powiedział, że stworzenie harmonijnego społeczeństwa wymaga najpierw obudzenia takiegoż ducha. Na tej samej zasadzie do zaprowadzenia pokoju i zgody między narodami, nacjami czy państwami tudzież między obywatelami a rządem niezbędne są wzajemne zaufanie, szacunek, solidarność i tak dalej. Harmonii nigdy natomiast nie zbuduje się prześladowaniem, przeklinaniem czy ośmieszaniem innych, jak i nie pogodzi się wody z ogniem.

Nie wystarczy powiedzieć, że niechęć i konflikty pomiędzy narodami, nacjami czy państwami tudzież między obywatelami a rządem należy rozstrzygać pokojowo. Trzeba to jeszcze uczynić. Zamiast więc bezustannie demonizować Jego Świątobliwość Dalajlamę, nazywając go „dalajem”, „bandytą” czy „separatystą”, Pekin winien szukać różnych sposobów rozwiązania konfliktu chińsko-tybetańskiego ku zadowoleniu obu stron. Wszelkie niesnaski warto gasić w zarodku niczym iskrę, nim zmienią się w trawiący wszystko pożar. Mówię to powodowany autentyczną troską.

Fakty historyczne ukrywane i z największą starannością, zawsze kiedyś wyjdą na jaw. W tym XXI stuleciu każdy mijający miesiąc i rok budzi świadomość Tybetańczyków. Coraz trudniej manipulować innymi i robić z nich głupców. Zatem państwa, rządy, przywódcy i obywatele nie zbudują wzajemnego zaufania i wspólnoty na machinacjach, tylko na prawdzie. Wystarczy uczciwie pomyśleć, by dostrzec, że Tybetańczycy mają dobre, historyczne powody do niezadowolenia. Nie da się utrzymać w ryzach milionów ludzi kłamstwem i oszustwem.

W latach pięćdziesiątych i podczas rewolucji kulturalnej wymordowano i wtrącono do więzień dziesiątki tysięcy Tybetańczyków. Wielu umarło z głodu. To są fakty. Nic ich nie zmieni. Także w XXI wieku wciąż nie mamy równego prawa do pielęgnowania własnego języka, uprawiania polityki, handlu czy chronienia środowiska naturalnego. Widać to gołym okiem ku oczywistemu rozgoryczeniu rodaków. Z tego też powodu od 2008 roku przez Płaskowyż Tybetański przetacza się fala pokojowych protestów. W rzeczy samej w akcie dramatycznego sprzeciwu spaliło się już ponad dziewięćdziesiąt osób. Rząd Chin musi po prostu znaleźć skuteczną metodę uśmierzenia naszego bólu. Na nic nie zdadzą się tu karabiny i wozy pancerne, więzienia i tortury, groźby i klątwy. Bapa Phuncog Łangjal najwyraźniej przewidział rozwój wypadków i próbował zapobiec nieszczęściu, pisząc dobrą petycję do chińskiego prezydenta Hu Jintao, ale ten nie słuchał, czego konsekwencje ponosimy wszyscy do dzisiaj.

Nie ma człowieka, któremu życie nie byłoby drogie. Ten, kto je poświęca, musi cierpieć nieznośne katusze. Każdy ból można przecież uśmierzyć. Mądrze byłoby zatem znaleźć odpowiedni środek. Jako Tybetańczyk, któremu przytrafiło się być również obywatelem Chińskiej Republiki Ludowej, przedstawiłem rządowi tego państwa dokładny opis męki moich rodaków. Ludzi, którzy przymilają się zwierzchnikom blagami i manipulują masami przy pomocy kłamstw, uważam za stado wilków i załganych demonów, karmiących się państwowym groszem oraz krwią i potem ludu. Oni nigdy nie robią niczego dla innych, całą uwagę poświęcając zagarnianiu pod siebie. Są wśród nich i tybetańscy tulku, inkarnowani lamowie, i kadry. Nie zdarza im się pukać wyżej, żeby ulżyć niedoli rodaków; dobre rozwiązania wcale też nie docierają ze szczytów władzy do mas.

Chciałbym wierzyć, że zamiast zwodzić górę umizgami, ciemiężąc doły, zrobią oni wszystko, by zwrócić uwagę zwierzchników na problemy ogółu. Muszą otwarcie mówić o ludzkich nadziejach i aspiracjach oraz dochowywać wierności postanowieniom konstytucji. Uważam, że podjęcie takich kroków pomogłoby rozładować istniejące napięcie.

Jego Świątobliwość Dalajlama jest światłem przewodnim dla dziewięćdziesięciu dziewięciu procent Tybetańczyków. Żaden z nich nie pogodzi się z czynieniem z niego demona. Takie postępki są dla nas nie do zniesienia. Ludzie zrobią wszystko, by położyć im kres. Jeśli demokracja nie jest pustym słowem, rząd chiński musi uwzględniać marzenia i pragnienia przytłaczającej większości populacji tybetańskiej. Trzeba podjąć negocjacje z Jego Świątobliwością bądź wskazanymi przezeń przedstawicielami, by Dalajlama mógł wrócić do swej ojczyzny. Krok taki załagodzi konflikt.

Przedstawiłem swoje postulaty rządowi Chin jako Tybetańczyk i jako mnich. Zrobiłem to szczerze. Nie kłamałem i nie zwodziłem. Sumiennie opisałem cierpienia rodaków. W tych kilku artykułach mówiłem o bólu rozdzierającym serca ponad dziewięćdziesięciu dziewięciu procent Tybetańczyków. Część tego, co napisałem, opublikowałem za własne pieniądze. Nie poddałem się strachowi przed uwięzieniem i torturami z ręki ponurego, ślepego na prawdę reżimu, bowiem przyświeca mi nadzieja prawdziwego pokoju i zgody, nienaznaczonych krwawym konfliktem. Praca nad tą książką była bolesna sama w sobie. Moje serce płakało krwawymi łzami. Poświęciłem wszystko autentycznym wartościom, jakimi są prawda, sprawiedliwość, prawa człowieka, wolność, pokój i harmonia. Książka ta jest dla mnie źródłem radości. I nadzieją na przyszłość. W żadnym razie nie ma dowodzić mego heroizmu. To tylko sposób na opłakanie cierpień naszych przodków. Nie staram się pozować na akademika. Znalazłem w niej ujście dla łez nad bólem i udręką rodaków. Naprawdę nie jestem bohaterem. Nie jestem też uczony ani bogaty. Jestem nikim. Niesiony falą prawdy i sprawiedliwości, zapłakałem nad nami wszystkimi.

Jednym słowem, rząd Chin, zamiast wyszydzać i ośmieszać nieznośne katusze Tybetańczyków, musi szczerze pochylić się nad prawdziwą przyczyną tej tragedii, pamiętając o nieomylnym prawie karmy. I z otwartą głową przystąpić do rokowań z Dalajlamą w celu spełnienia dwóch żądań Tybetańczyków idących w ogień: powrotu Jego Świątobliwości do kraju oraz faktycznej autonomii dla całej populacji tybetańskiej. Jestem najgłębiej przekonany, że jeśli Pekin to uczyni – palący, tragiczny problem Tybetu zostanie rozwiązany. Jeśli jednak władze chińskie trwać będą przy dyktacie represji i siły, a lud podążać drogą zaciekłego protestu i buntu, sytuacja może wymknąć się spod kontroli, otwierając otchłań jeszcze gwałtowniejszego konfliktu. Aby temu zapobiec, ze łzami w oczach powierzam wiatrowi ten list do Pekinu.

 

 

 

 

„Apel” jest ostatnim rozdziałem opublikowanej własnym sumptem książki, za napisanie której Garce Dzigme został w maju 2013 roku skazany na pięć lat więzienia przez sąd ludowy w Cekhogu (chiń. Zeku), w prowincji Qinghai.