Wszystko wskazuje na to, że w obecnym kryzysie tybetańskim powtarza się historia z 2008 roku. Powtarzalność, nie przeczę, ma sens, zwłaszcza w przypadku protestu. Problem jednak nie w demonstrantach, ale w partiach – w tej, przeciw której występują, oraz tej, co ich reprezentuje. Cztery lata to niemało, a obie strony nawet nie drgnęły.
Kilka dni temu kolega podesłał mi artykuł o „Stracie, żalu i akceptacji”, którego podtytuł informował o „odnalezieniu spokoju w starożytnej tybetańskiej kąpieli w dźwięku”. Przy okazji zażartował, że teraz my powinniśmy napisać o swojej „stracie i żalu”, gdyż rodzice odmówili nam takich „kąpieli”.
Indyjskie media informują, że policja „prowadzi dochodzenie w sprawie trzydziestu Tybetańczyków”, których podejrzewa o przyjmowanie pieniędzy od aresztowanego w sierpniu 2019 roku „chińskiego szpiega” Luo Sanga.
Lhamo, trzydziestosześcioletnia koczowniczka z Driru (chiń. Biru) w prefekturze Nagczu (chiń. Naqu) Tybetańskiego Regionu Autonomicznego (TRA), zmarła w sierpniu w szpitalu, do którego przewieziono ją z policyjnego aresztu.
Wywołałam spore zamieszanie, nie zgadzając się z przywódcami rządu emigracyjnego, choć poszło tylko o to, że moim zdaniem fala samospaleń w Tybecie zaczęła się w dwa tysiące dziewiątym, a nie rok później. Za granicą podniosły się zaraz napuszone głosy, że trudne czasy wymagają jedności i powstrzymania się od niepotrzebnej krytyki, że sprawy błahe nie powinny wpływać na generalia, że władzę liderów należy dziś wzmacniać, a nie podkopywać wydumanymi pretensjami. Jako poddana autorytarnego reżimu znam tę litanię na pamięć – tu dokładnie takimi samymi zaklęciami apeluje się bezustannie o „wspólną” wolę, działania i dyscyplinę.
Obejrzałam na Facebooku bollywoodzki klip indyjskiego gwiazdora: przystojny facet, fajny kawałek, sceniczne emocje, aplauz – ale mój wzrok najbardziej przykuła powiewająca na wietrze tybetańska flaga. Która od razu przypomniała mi, że czytałam gdzieś, iż cenzorzy kazali potem wyciąć tę scenę. Najpewniej, by nie drażnić Pekinu.
Według lokalnych źródeł chińska służba bezpieczeństwa od kwietnia „prześwietla” w Szigace (chiń. Rigaze albo Xigaze), w Tybetańskim Regionie Autonomicznym (TRA) rodziny, które mają krewnych za granicą.