Tybetańskich intelektualistów zatrzymywano chyłkiem, aresztowano potajemnie i sądzono po kryjomu. Los tych ludzi jest tajemnicą państwa, które zazdrośnie strzeże swego monopolu na wiedzę nawet przed ich najbliższymi krewnymi.
Nadawana w najlepszym czasie reklama „Podróży do Tybetu” ryczy: „stawiamy na wycieczki do zachodnich prowincji i kulturę Dachu Świata”. Po obejrzeniu ostatniego odcinka zemdliło mnie jednak tak, jakbym połknęła muchę. Tym razem tybetański „przewodnik” i chiński dziennikarz zajęli się „murem romansów” i przesłuchali kilkoro turystów, którzy unisono zachwycają się składającymi pokłony pielgrzymami.
„Sytuacja w Lhasie jest tragiczna! Pamiętajcie o nas!”.
„Jestem w szoku! Doliczyłem się 28 autobusów przed lhaskim Liceum nr 2, a ciągle podjeżdżają nowe. W jednym mieści się jakieś 50 osób, więc mamy tu co najmniej 1400 zarażonych. Widziałem niewidomego, staruszków na wózkach i niemowlaki w becikach. Zapakowali nas do autobusu o 21:30, minęło pięć godzin i ciągle czekamy. Przed bramą szkoły koszmarny bałagan, nad którym nikt nie panuję. Nie ma się co łudzić, nie zmrużymy dziś oka”.
Pamiętam ten pełen optymizmu i energii rok dwa tysiące drugi, to przecież tak niedawno. Właściwie widzę to na własne oczy: drzewko zasadzone w twojej intencji przez jednego z honorowych gości prawie się nie zmieniło. Ale bodaj tylko ono.
Zawsze chciałam wybrać się do Chengde. Nie dla letniej rezydencji Qingów, ale pałaców Dalajlamy („małej Potali”) i Panczenlamy ufundowanych przez jednego z cesarzy tej dynastii. Niedawno to marzenie (oddalone o jakieś dwieście kilometrów od Pekinu) udało mi się zwiedzić w towarzystwie cudzoziemskiego kolegi. Chengde upodobali sobie jako letnisko i uzdrowisko mongolscy oraz mandżurscy władcy tego kraju, dziś jednak trudno tam o jakąkolwiek „mniejszość etniczną” (poza, ma się rozumieć, broszurkami dla turystów). Po drodze człowiek w moro próbował sprzedać znajomemu teleskop, który jakoby odsłużył swoje w artylerii Armii Ludowo-Wyzwoleńczej. Znawca Tybetu, sinolog skusić się nie dał. Jak się jednak okazało, dżentelmen z przyrządem astronomicznym tylko otwierał paradę oszustów (przygotowuje na to zresztą wpuszczenie Chengde w jakąkolwiek wyszukiwarkę).