Cering Tobgjal: Przyszłość Tybetu

Dla Tybetańczyków w kraju i na wychodźstwie nastały bardzo trudne czasy. Xi Jinping prowadzi w Tybecie politykę twardej ręki: siłowej asymilacji, powszechnych represji i inwigilacji, które zatrzymały masowe protesty, takie jak powstanie z 2008 roku i wywołana nimi fala samospaleń. Znany chiński akademik powiedział mi niedawno, że Tybetańczycy stali się nową wzorową mniejszością. Jednocześnie Pekin wciąż szkaluje Dalajlamę i Centralną Administrację Tybetańską (CAT) w Indiach, najwyraźniej nie zamierzając wracać do dialogu, który urwał się w 2010 roku.

Sędziwy Dalajlama mniej udziela się na arenie międzynarodowej, a regionalne i ideologiczne podziały diaspory zmniejszyły rangę sprawy Tybetu, którą „przykrywają” doniesienia o Ujgurach i Hongkongu.

Jak wróży to przyszłości Tybetu? Czyżby Xi Jinpingowi udało się skutecznie podkopać tybetańską tożsamość oraz pragnienie wolności, autonomii i niepodległości, wobec których bezradni byli jego poprzednicy? Czy Tybet przestał się liczyć w regionalnych i międzynarodowych kalkulacjach? Czy CAT jest skazana na niebyt? Czy diaspora nie ma już żadnego wpływu na sytuację w kraju? Postaram się odpowiedzieć na te pytania, choć powiem od razu, że Tybet pozostanie problemem dla Pekinu i ważną kwestią dla świata.

Sytuacja nie wyglądała różowo jeszcze przed nastaniem Xi Jinpinga, który niespodziewanie zaostrzył kurs, wprowadzając nadzwyczajne środki bezpieczeństwa w imię sinizacji. Już w 2013 roku powiedział tybetańskim deputowanym Ogólnochińskiego Zgromadzenia Przedstawicieli Ludowych, że „dobre rządzenie krajem wymaga dobrego zarządzania granicami, do czego niezbędny jest stabilny Tybet”. Wezwania do „zabezpieczenia” Tybetu w imię „bezpieczeństwa narodowego Chin” powtórzył, otwierając obrady szóstego i siódmego tybetańskiego „forum roboczego” w 2015 i 2020 roku. Lokalni aparatczycy uznali, że realizacja tej dyrektywy wymaga podporządkowania klasztorów i lamów, niezbędnych do zjednania lokalnych społeczności.

Priorytet bezpieczeństwa sprawił, że we wszystkim, co tybetańskie, zaczęto widzieć realne lub potencjalne zagrożenie dla Chin i partii komunistycznej. I karać za każdą krytykę chińskich rządów, informację o samospaleniach, zainteresowanie Dalajlamą czy kontakt z zagranicą. Jednocześnie rozbudowywano sieć inwigilacji, cenzurę, „kratę” zarządzania, systemy wykluczania, zapobiegania i wczesnego ostrzegania, wykorzystując do tego sztuczną inteligencję oraz (np. przy pobieraniu DNA i gromadzeniu danych biometrycznych) zachodnie technologie. Kij w postaci surowych kar – arbitralnych zatrzymań i drakońskich wyroków za udział w protestach, krytykowanie (słowem pisanym i śpiewanym) chińskich rządów, słuchanie nauk czy choćby posiadanie zdjęć Dalajlamy albo komunikowanie się z diasporą – oraz marchewka instrumentów gospodarczych położyły kres „widowiskowym” masowym protestom (choć w lutym 2024 roku tysiące osób demonstrowały przeciwko budowie kolejnej zapory na Driczu oraz planom zatopienia kilku wiosek i klasztorów buddyjskich w Dege). Liczba samospaleń spadła z 84 w 2012 do dwóch w 2022 roku. W latach 2020–2023 do Indii dotarło tylko 55 Tybetańczyków (których Chiny nękają dziś zresztą także na wychodźstwie).

W ramach „strzeżenia bezpieczeństwa” władze zaczęły kwestionować odrębność Tybetańczyków i zmuszać ich do przybierania „narodowej” chińskiej tożsamości. Kluczowymi elementami procesu tego kulturowego i psychologicznego przeobrażenia – ostatecznego celu programu sinizacji – są (zmieniające tybetańskie dzieci w obywateli Chin) państwowe szkoły z internatami, rugowanie tybetańskiego z systemu oświaty i codziennego życia oraz sinizowanie buddyzmu tybetańskiego (w celu, cytując Xi Jinpinga, „zintegrowania religijnych przykazań z kulturą chińską”).

Wszechobecna, wszechstronna sinizacja ma także wymiar fizyczny, obejmujący nakaz wywieszania portretów sekretarzy partii oraz chińskich flag (na dachach prywatnych domów i – co krok, na przemian z czerwonymi lampionami – na każdej ulicy). Schińszczeniu podlega tybetańska historia i kultura materialna. Tybetańskość przeniesionego z Indii buddyzmu nazywa się dziś chińskością, zawłaszcza medycynę, operę, taniec i epopeję Gesara. Mówi się nie tylko o historycznej zwierzchności Chin, ale również o chińskim wpływie – którego „ślady” ponoć widać nawet na klasztornych freskach – na kształtowanie i rozwój tybetańskiej kultury. W przekładach oficjalnych dokumentów słowo „Tybet” zastępuje się mandaryńskim Xizangiem. Inwencja, z jaką chińscy i tybetańscy aparatczycy oraz akademicy odpowiadają na apel Xi Jinpinga, musi budzić najwyższy niepokój.

W tym samym czasie diaspora zmaga się z własnymi problemami: kłodami rzucanymi pod nogi przez Pekin, wiekiem Dalajlamy, wyludnianiem się szkół i klasztorów po szczelnym zamknięciu granicy, emigracją na Zachód i spadkiem dzietności oraz absurdalną ideologiczną i regionalną polaryzacją, wywołaną przez dwóch kandydatów, którzy ubiegali się o stanowisko sikjonga (najwyższego przywódcy, wybieranego demokratycznie po zrzeczeniu się przez Dalajlamę ostatnich prerogatyw politycznych w 2011 roku). Personalny konflikt przerodził się w globalny pożar podsycany przez sekciarskie media społecznościowe i odwracający uwagę od sytuacji w Tybecie praktycznie całej diaspory, włącznie z intelektualistami i dziećmi. Uwiąd rządu emigracyjnego – rzecz nie do wyobrażenia dwadzieścia lat temu – wydaje się obecnie najzupełniej realną konsekwencją zniknięcia elementu jednoczącego: obecności Dalajlamy. To wyzwania wielkie, ale też w dużej mierze zawinione.

Mimo to Tybet bez wątpienia przetrwa i nadal będzie odgrywać ważną rolę w Azji. Zagrożenia, jakie niesie polityka sinizacji, są ogromne, Tybetańczycy wychodzili jednak zwycięsko z trudniejszych prób: ludobójstwa po powstaniach z lat pięćdziesiątych, hekatomby wielkiego skoku i horroru rewolucji kulturalnej. Siłowa asymilacja może wręcz wzmocnić determinację i opór – w końcu powstanie w 2008 roku po części wywołała pamięć chińskich zbrodni. Tybet jest w dobrych rękach. Jego mieszkańcy uosabiają wytrwałość, kreatywność, oddanie i lojalność. Chwilowo – moim zdaniem, słusznie – nie porywają się na wielkie protesty, ale nie tracą ducha i codziennie stawiają opór na wiele sposobów. Wystarczy posłuchać ostatnich szlagierów:

Kiedy tu przyszłam na świat, ojciec dał mi górę
I rzekł: „Kochana, twój umysł ma być czysty jak ten śnieg”.
Kiedy tu przyszłam na świat, matka dała mi potok
I rzekła: „Kochana, twoje myśli mają być czyste jak ta woda”.

Polaryzacja jest konsekwencją demokracji (zwłaszcza młodej), ale diaspora musi dać spokój plemiennej rywalizacji, zostawiając za sobą regionalne szowinizmy i nieodpowiedzialnie brutalny język. System wyborczy wymaga reform, które sprawią, że urzędnicy będą odpowiadać przed wszystkimi, a nie tylko własnym elektoratem, co szybko wyleczy ich z ekstremizmu. To wyzwanie o charakterze egzystencjalnym. Emigrowanie na Zachód ma dobre strony – rozwój kapitału ludzkiego, wzrost zamożności i samodzielności. Tybetańczycy, którym się udało, powinni wspierać rodzimą sztukę, literaturę i kulturę oraz naukowe ambicje ziomków, nie skupiając się wyłącznie na budowie infrastruktury w Indiach itd. Kiedy zabraknie Dalajlamy, mała diaspora będzie się liczyć w kraju tylko za sprawą wybitnych, innowacyjnych, wartych uwagi dzieł artystycznych, literackich, muzycznych, filmowych, naukowych i filozoficznych. To bardzo trudne zadanie, ale alternatywą jest zapomnienie. Tybetańczycy muszą uważnie śledzić i studiować zmiany zachodzące w polityce regionalnej i międzynarodowej, strategicznie redefiniować Tybet i jego miejsce, nie przedstawiając się jako ofiara, która błaga o litość i pomoc humanitarną. Muszą umieć pokazać, że wnoszą coś ważnego do społeczeństw, w których żyją, oraz dobrze wiedzą, jak załatwia się sprawy z Chinami.

Tybet pozostanie ważnym graczem już za sprawą geografii i kluczowego znaczenia dla relacji (wciąż spierających się o granicę) Chin i Indii. Drugi ważny czynnik stanowi – podkreślana przez obecność diaspory i jej instytucji, a zwłaszcza Dalajlamy – ponadnarodowa kulturowa wspólnota Tybetu z indyjskimi i nepalskimi Himalajami. Wymownym symbolem geopolitycznej współzależności są tybetańscy żołnierze po obu stronach konfliktu – i krwawych starć – w Ladakhu. Buddyzm tybetański także ma charakter ponadnarodowy i wpływ na sytuację w Azji (choćby za sprawą potencjalnego konfliktu o wybór następnego Dalajlamy). Nie da się przecenić znaczenia zasobów naturalnych Tybetu (niezbędnych na przykład do produkcji supernowoczesnych czipów) oraz wody, która utrzymuje przy życiu miliony ludzi w Chinach i Azji Południowo-Wschodniej. W wymiarze praw człowieka Tybet rzutuje na stosunki Pekinu z państwami zachodnimi (zwłaszcza Stanami Zjednoczonymi) i instytucjami międzynarodowymi. Warto zauważyć, że amerykański Kongres znacznie poszerzył tradycyjną retorykę i dziś mówi także o chińskich machinacjach wokół sukcesji Dalajlamy oraz nierozwiązanym do tej pory problemie statusu Tybetu. Geopolityczne znaczenie Tybetu będzie rosnąć wraz z rywalizacją Chin z innymi państwami oraz nawarstwianiem się ich problemów wewnętrznych – tudzież rosnących kosztów subsydiowania i siłowego kontrolowania Wyżyny Tybetańskiej.

Wszystkie czynniki zewnętrzne ważą, niemniej o przyszłości Tybetu ostatecznie zdecydują jego mieszkańcy oraz rozwój wypadków w Chinach. Tybetańczycy – którzy przetrwali niezliczone najazdy od XIII wieku – pozostaną sąsiadami Chińczyków i dalej będą pisać własną historię, która uczy, że nigdy nie przestaną walczyć o swoją tożsamość i należne prawa. Pytanie brzmi, czy diaspora i społeczność międzynarodowa staną na wysokości zadania i zdołają się jakoś zapisać w tym rozdziale.

 

 

 

Dr Cering Tobgjal (ang. Tsering Topgyal) jest wykładowcą na wydziale nauk politycznych i stosunków międzynarodowych Uniwersytetu w Birmingham.

Za Royal Society for Asian Affairs