W 2017 roku poszło w ogień ośmiu Tybetańczyków.
Oznacza to, że od 27 lutego 2009 do 23 grudnia 2017 roku podpaliło sto pięćdziesiąt jeden osób w kraju (w tym dwadzieścia sześć kobiet) i osiem na wychodźstwie. Z tego, co wiemy, zginęło sto trzydzieści sześć – sto trzydzieści w Tybecie i sześć za granicą.
W minionym roku ogień wybuchał w marcu, w kwietniu, po dwa razy w maju i lipcu, a potem jeszcze w listopadzie i w grudniu w tybetańskich dzielnicach Kham i Amdo oraz w społecznościach emigracyjnych: w Njarongu (wedle chińskiej nomenklatury Xinlong), w Ngabie (po chińsku Aba) i dwukrotnie w Kardze (Ganzi) w Sichuanie; w Sangczu (Xiahe) i w Kangcy (Gangca) w Qinghai; oraz w indyjskim Waranasi i Dharamsali.
Wszyscy samospaleńcy byli mężczyznami w wieku od szesnastu do sześćdziesięciu trzech lat.
Pema Gjalcen miał dwadzieścia cztery lata i był pasterzem. Nie wiemy, czy żyje, podobnie jak trzydziestoletni rolnik, ojciec czworga dzieci, Łangczuk Ceten. Szesnastoletni uczeń Czakdor Kjab, dwudziestodwuletni mnich Dziamjang Losel, sześćdziesięciotrzyletni mnich i nauczyciel Tenga i trzydziestoletni Konpe oraz dziewiętnastoletni student Tenzin Czojing i czterdziestoośmioletni robotnik Dhondup Denu oddali życie.
Większość wołała o wolność o Tybetu, zachowanie ojczystego języka i powrót Jego Świątobliwości. Niektórzy nie zostawili nam testamentów i nie wiemy nawet, jak wyglądali, nim stanęli w ogniu. Wiemy za to o manifestacjach solidarności, licznych zatrzymaniach i ostrzeżeniach władz lokalnych, że za próbę przekazania informacji o samospaleniu czeka kara do piętnastu lat więzienia.
1 stycznia 2018