Jak się macie? Jeżeli w wypełnionym zajęciami kalendarzu znajdziecie miejsce na doczytanie tego listu do końca, zrobicie wielką rzecz dla mieszkańców Ngaby, ponieważ zamierzam wam opowiedzieć o problemach z Towarzyszem Shi Junem, którego poczynania odcisnęły się na sytuacji w prefekturze.
Wszystko wskazuje na to, że w obecnym kryzysie tybetańskim powtarza się historia z 2008 roku. Powtarzalność, nie przeczę, ma sens, zwłaszcza w przypadku protestu. Problem jednak nie w demonstrantach, ale w partiach – w tej, przeciw której występują, oraz tej, co ich reprezentuje. Cztery lata to niemało, a obie strony nawet nie drgnęły.
Od 2009 roku w proteście przeciwko chińskim rządom dokonało samospaleń dwadzieścioro siedmioro Tybetańczyków. Tylko od stycznia uczyniło to czternaście osób. W ciągu ostatniego roku zginęło w ten sposób dwudziestu ludzi. Nie wiemy, ilu torturowano i uwięziono od chwili wybuchu protestów w 2008 roku. Jak zareagowali na tę katastrofę Chińczycy? Głównie milczeniem.
Ósmego stycznia z Gologu w Amdo gruchnęło, że samospalenia dokonał Rinpocze. Zaraz okazało się, że był to czterdziestodwuletni Lama Sopa, który cieszył się wśród swoich ziomków wielką popularnością i posłuchem. To było straszne! Wedle naszej tradycji i obyczaju Rinpocze znaczy wiele więcej niż mnich – a teraz jeden z nich, powszechnie szanowany duchowny, oddał życie w płomieniach. Ludzie byli w głębokim szoku.
W artykule „Czy można zrobić coś poza samospaleniem?” Wang Lixiong pisze, że podejmując takie protesty, Tybetańczycy nie zmuszą chińskiego rządu do ustępstw, bo ból i cierpienie z zasady nie budzą współczucia ani zainteresowania autorytarnej władzy. To problem także wcześniejszych tybetańskich wystąpień bez użycia przemocy:
„Złożenie w ofierze własnego życia w ogniu to najwyższy akt niestosowania przemocy, choć samospalenie jest formą przemocy, i to skrajnej, tyle że wymierzonej w samego siebie”.
Tybetańskie źródła informują, że 17 września 2015 roku na przystanku autobusowym w wiosce Szagczukha (chiń. Xiaqu), w okręgu Driru (chiń. Biru) prefektury Nagczu (chiń. Naqu), w Tybetańskim Regionie Autonomicznym na znak protestu przeciwko chińskim rządom” podpalił się dwudziestosześcioletni Szurmo.
Według tybetańskich źródeł 10 grudnia wrócił do domu Agja Gja – były mnich klasztoru Kirti w Ngabie (chiń. Aba), w prowincji Sichuan – aresztowany w 2016 roku i skazany na pięć lat więzienia za świętowanie osiemdziesiątych urodzin Jego Świątobliwości Dalajlamy.
Darzę najwyższym szacunkiem Tybetańczyków, którzy dokonali samospaleń. Niezależnie od tego, czy myślą trzeźwo i czy osiągnięcie celu, o którym wołają, w ogóle jest możliwe – wspólnymi siłami tchnęli w naród odwagę.