Przedwczoraj zadzwonił menadżer i powiedział, że w lhaskiej księgarni ktoś zamówił po sto egzemplarzy książki mojej i męża. Natychmiast je dostarczyliśmy, ale że nie mieliśmy kontaktu z kupcem, poprosiliśmy, żeby mu powiedzieli, że przyjmujemy też przelewy internetowe. Do transakcji jednak nie doszło, za to znów zadzwonił agent z informacją, że następnego dnia w sklepie pojawiło się sześciu czy siedmiu panów z różnych urzędów i skonfiskowało dwieście sztuk „Podziału władzy i ochrony praw” oraz „Praw i pomyślności”. Przy okazji zabrali jeszcze wszystkie egzemplarze mojej „Siły serca”. Od razu pomyślałam, że ukartowali to z niedoszłym „nabywcą”, ale pewności mieć nie mogę.
Archiwum kategorii: Z perspektywy Tybetańczyków
Owcze bobki: Szacunek
Kjabczen Dedrol: Bez tytułu
Oser: Spowite szkarłatem sioła i klasztory Czamdo
Grupy robocze rozlokowano we wszystkich tysiącu siedmiuset klasztorach Tybetańskiego Regionu Autonomicznego (TRA). Mówiono mi, że początkowo Pekin chciał zainwestować w to trzy tysiące aparatczyków, ale skończyło się na siedmiu tysiącach. Grupy robocze stoją także w każdej z pięciu tysięcy czterystu tamtejszych osad. W rządowych mediach piszą, że zatrudnili w nich „dwadzieścia tysięcy kadr”; nie mam pojęcia, czy ta liczba obejmuje tamtych ze świątyń.
Kadrak Trajang: Potala, Norbulingka, Kailaś
Oser: Dała, hunwejbin z Dżokhangu
Oser: W 1966 roku uczył się pan w szkole średniej w Lhasie. Był pan jednym z pierwszych hunwejbinów w tym mieście. Czy pamięta pan okoliczności powołania czerwonej gwardii?
Dała: Samo wyszło. Robiono to w całych Chinach, zrobiliśmy i my. Nie pamiętam szczegółów, ale to musiało mieć związek z przyjęciem czerwonogwardzistów przez przewodniczącego Mao na Tiananmen. Każdy uczeń mógł wtedy nałożyć czerwoną opaskę.
Garce Dzigme: Mój serdeczny apel do rządu Chin
Gdybym nie mógł korzystać z prawa do wyrażania swoich poglądów, po cóż by mi było ludzkie ciało? Będę przeto głosił to, co uznaję za Prawdę, do śmierci. Każdy posiadany talent poświęcę sumiennemu informowaniu rządu Chin o cierpieniu Tybetańczyków. Skoro odpowiadają za nie owe władze, tylko one mogą położyć mu kres. Ze łzami w oczach błagam więc chińskich przywódców o zakończenie katuszy, jakie zadają naszemu narodowi.
Oser: Larung
Cering Kji: Mój bratanek spalił się dla Tybetu
Dzwonek telefonu obudził mnie w moim mieszkaniu w Waszyngtonie. Usłyszałam szloch, rozpaczliwe zawodzenie, krzyki w dialekcie z rodzinnego Aczoku we wschodnim Tybecie. „Chłopcy, nie płaczcie, musicie być silni. Trzeba iść naprzód, patrzeć w przyszłość. Om mani peme hung, myślcie o Jego Świątobliwości Dalajlamie”. Nikt nie mówił do mnie. Po drugiej stronie panował chaos. Wiedziałam, że stało się coś strasznego.
Murong Xuecun: Ilustrowana historia wzrostu potęgi Chin
Ludzie słyszą „Chiny” i myślą zaraz o wielkim murze, kung-fu, tofu oraz, ma się rozumieć, Konfucjuszu. Albo o pekińskich lub szanghajskich wieżowcach czy niezapomnianych igrzyskach olimpijskich, które dały świadectwo narodzinom nowego mocarstwa. Wszyscy zaczęli wierzyć, że kraj pożegnał się raz na zawsze z epoką upokorzeń i tragedii, że stał się naprawdę bogaty i potężny. I to nie tylko w kategoriach militarnych – Chiny mają dziś w rezerwie biliony dolarów i perspektywę zostania pępkiem świata.