Jest taki typ, który z upodobaniem pyta mnie: „A jak wy mieszkacie? A co wy jecie?”. Staram się, ale niemal zawsze puszczają mi nerwy i w końcu wyszczekuję: „W jaskiniach, i żremy kamienie. Pasuje?”. Mija chwila i zaczyna się druga runda. „Czy Dalajlama może się ożenić? Uprawiać seks? Do pogrzebu przez powietrze ćwiartuje się zwłoki, prawda? To takie pierwotne i przerażające”.
Świat zmaga się dziś z wieloma problemami, a jednocześnie kwestionowane są podstawowe ludzkie wartości. Uważam, że jako przywódcy religijni jesteśmy szczególnie zobowiązani do przypominania o nich społeczeństwu.
Przed kilkoma dniami jeden z norweskich periodyków zapytał, czy napiszę artykuł o Liu Xiaobo. Jak wszyscy wiedzą, 10 grudnia, w dniu praw człowieka, ten niezależny uczony otrzyma Pokojową Nagrodę Nobla. Media nie mają wątpliwości: tegoroczne wyróżnienie ma być hołdem i wsparciem dla wszystkich, którzy od lat walczą w Chinach o wolność, demokrację, prawa człowieka oraz uniwersalne wartości. Natychmiast stają mi przed oczami Tybetańczycy, którym przyszło zapłacić za to ogromną cenę. Napiszę więc o nich, bo choć zupełnie nieznani, zasługują na taką samą uwagę i szacunek świata.
Przed dwoma miesiącami zwołano nadzwyczajne zebranie w sprawie renowacji najsłynniejszych ulic Lhasy. Nawiedzony aparatczyk ryczał, że do końca przyszłego roku musi zmienić oblicze siedemnaście centralnych arterii.
Jak Pani wie, Nepalczyków i Tybetańczyków łączy silna historyczna więź. Jestem ogromnie wdzięczny rządowi i mieszkańcom Nepalu za zapewnienie pomocy tybetańskim uchodźcom, zmuszonym do opuszczenia ojczyzny po 1959 roku. Choć nasza społeczność jest stosunkowo niewielka, sądzę, że wiele wniosła do gospodarczego rozwoju Nepalu.