Pytacie, co Chińczycy myślą o Ujgurach? Moim zdaniem bez żadnych zastrzeżeń łykają propagandowe podanie o „groźnych terrorystach”. Tego rządu bronią urodzeni w Chinach ludzie, których znam z konserwatywnego kościoła protestanckiego. Karmiono ich propagandą od pierwszego dnia życia i w przypadku większości zakończyło się to pełnym sukcesem. (Choć są wyjątki, którym kłaniam się w pas.)
Sto pięćdziesiąt tysięcy Tybetańczyków na wychodźstwie stanowi ledwie dwa procent całej populacji – 6,3 miliona pozostaje w ChRL – niemniej skutecznie szarga wizerunek Chin w kraju i za granicą. W styczniu 77 procent uprawnionych oddało głos w pierwszej turze wyborów przywódcy Centralnej Administracji Tybetańskiej w Indiach.
Przyznanie literackiej Nagrody Nobla Mo Yanowi zwróciło uwagę na jego stanowisko, czy też brak tegoż, w kwestii poszanowania praw człowieka i wolności słowa w Chinach. Jako wiceprzewodniczący państwowego Stowarzyszenia Pisarzy milczał, kiedy prześladowano kolegów po piórze, wziął udział w rocznicowym maratonie kaligrafowania przemówień przewodniczącego Mao, każącego zaprząc sztukę w służbę politycznych interesów partii, i długo odmawiał słowa wsparcia Liu Xiaobo, siedzącemu w więzieniu laureatowi pokojowego Nobla z dwa tysiące dziesiątego roku.
Rząd Chin będzie zapewne przekonywał świat, że jego odpowiedź na rozruchy w Urumczi i Turkiestanie Wschodnim podyktowana była koniecznością przywrócenia stabilizacji. Niemal na pewno zapomni jednak wyjaśnić, czemu tysiące Ujgurów zaryzykowały dosłownie wszystkim, by zaprotestować przeciwko niesprawiedliwości, i dlaczego setki straciły życie, korzystając z tego prostego prawa.
Lin Biao, człowiek, który stworzył Czerwoną książeczkę z cytatami Przewodniczącego, ogłosił po rozpoczęciu rewolucji kulturalnej, że „każde słowo Mao Zedonga jest prawdą, a każde zdanie ma wartość większą niż dziesięć tysięcy naszych”. „Słowa Przewodniczącego – dodał – kierują naszymi czynami. Kto mu się sprzeciwi, zostanie zmiażdżony przez partię i potępiony przez cały naród”. Na tym samym wiecu Zhou Enlai nazwał Mao najwyższym przywódcą światowej rewolucji, a jego myśl „zwieńczeniem” marksizmu-leninizmu.
Dla wielu Tybetańczyków ich ojczyzna była zawsze niepodległa, co oznacza, że i teraz ma prawo do niezależności. Chińskie twierdzenia brzmią równie kategorycznie: Tybet stał się częścią Chin za czasów panowania Mongołów i jego status nigdy nie uległ zmianie. Obie tezy są jednak ahistoryczne.
Drugiego dnia Nowego Roku kalendarza tybetańskiego (czyli w sobotę, 17 lutego 2018) w Dżokhangu wybuchł pożar. Wiadomość bez większego znaczenia gdzie indziej mogła zwiastować tragedię dla Tybetańczyków i buddystów z Mongolii, Bhutanu, Ladakhu oraz całego świata tantrajany.