Obejrzałam na Facebooku bollywoodzki klip indyjskiego gwiazdora: przystojny facet, fajny kawałek, sceniczne emocje, aplauz – ale mój wzrok najbardziej przykuła powiewająca na wietrze tybetańska flaga. Która od razu przypomniała mi, że czytałam gdzieś, iż cenzorzy kazali potem wyciąć tę scenę. Najpewniej, by nie drażnić Pekinu.
Nadejście Saga Dały – czwartego, „świętego” miesiąca tybetańskiego kalendarza buddyjskiego, który w tym roku kończy się 19 czerwca – spotęgowało napięcie w Lhasie i w całym Tybecie. Prawdę mówiąc, teraz to bez różnicy: święto lokalne, tradycyjne czy importowane – każde, jak to się dziś ładnie mówi, jest „newralgiczne”.
Bladym świtem siódmego maja rządowa CCTV pokazała nagle specjalny dokument o samospaleniach w Tybecie (po mandaryńsku i angielsku). Czterdzieści minut propagandy lokalnego aparatu. „Dali to w środku nocy – podsumowali zaraz obywatele sieci – więc chyba nie chcą, żeby te zdjęcia zobaczył zwykły Chińczyk”. Następnego dnia CCTV wyemitowała film w wersji francuskiej, hiszpańskiej, arabskiej, rosyjskiej i jeszcze jakiejś, tyle że na kanałach niedostępnych w kraju, więc faktycznie raczej nie do użytku wewnętrznego.
Już 27 stycznia, na kilka przed Nowym Rokiem tybetańskiego kalendarza, władze lokalne ogłosiły zamknięcie wszystkich miejsc, które na co dzień oblegały tłumy pielgrzymów – między innymi Dżokhangu, Potali, Barkhoru. Niewątpliwie było to konieczne. Dokładnie trzy miesiące później przeczytałam komunikat komisariatu ze „Starówki”, zapowiadający otwarcie Barkhoru dla „grup Buddy i zwykłej publiczności”. Pierwsze określenie brzmiało absurdalnie, ale – zastępując utartych w ichnim żargonie „buddyjskich wiernych” – przydawało wydarzeniu dramatyzmu, jakby Buddowie mieli zaraz zstąpić z nieba, żeby skorzystać ze sposobności rytualnego okrążenia lhaskiego sanktuarium.
Już w 2000 roku ówczesny szef chińskiego państwa Jiang Zemin mówił o konieczności „zduszenia głosu wroga oraz propagowania głosu partii w niezliczonych domach i gospodarstwach”. Wkrótce potem władze uruchomiły gigantyczny projekt radiowo-telewizyjny, nazywany „Tybet-Xinjiang” i skierowany głównie do tych dwóch regionów autonomicznych oraz „mniejszościowej” Mongolii Wewnętrznej, Ningxii itd. W pierwszej dekadzie rząd zainwestował w to przedsięwzięcie prawie dziewiętnaście i pół miliarda yuanów (niespełna dziesięć i pół miliarda złotych) i z roku na rok nakłady zwiększa.
Na początku maja rządowa telewizja pokazała (przedziwnie, właściwie ukradkiem) propagandowy dokument o samospaleniach w Tybecie. Uznałam, że warto do niego wrócić, i faktycznie, po ściągnięciu go z sieci i ponownym obejrzeniu mam kilka uwag.