Podróżując po Europie latem 2012 roku, specjalnie wybrałem się do Monachium w nadziei, że uda mi się spotkać z przedstawicielami Światowego Kongresu Ujgurów. Interesuję się sprawami Xinjiangu od lat i liczyłem, że rozmowa twarzą w twarz pomoże mi zrozumieć sposób myślenia tych ludzi. Kiedy zadzwoniłem, kazano mi wysłać list. Zrobiłem to, ale nie otrzymałem żadnej odpowiedzi. Najwyraźniej nie chcieli mieć ze mną nic wspólnego. Nie mogłem tego wtedy zrozumieć. Wśród Hanów uchodzę za człowieka bliskiego Ujgurom. Sympatyzuję z nimi, napisałem książkę, w której krytykuję politykę Komunistycznej Partii Chin w Xinjiangu, trafiłem tam nawet za kratki. Co więcej, zostałem zapowiedziany przez przyjaciół. Dlaczego więc odmówiono mi choćby zdawkowego spotkania?
Jako dziecko spędzałem wiele czasu w Norbulingce, letniej rezydencji dalajlamów w Lhasie. To było piękne miejsce, w którym przeżyłem wiele szczęśliwych chwil. Pamiętam – wszystko było świeże, ciche, spokojne. Wspomnienia napełniają mnie smutkiem, gdyż wiem, że to się zmieniło. Nawet jeśli miałbym tam wrócić – wszystko to bezpowrotnie odeszło. Zostało zniszczone. Starzy Tybetańczycy mawiali, że komuniści są niszczycielami Dharmy. I chyba mieli rację.
Podobnie jak w 2001 roku, po narzuceniu nowych limitów i przystąpieniu do wyburzania domów duchownych w Instytucie Studiów Buddyjskich Larung Gar w Sertharze (chiń. Seda), w prefekturze Kardze (chiń. Ganzi) prowincji Sichuan, represje dotknęły również klasztornego obozowiska Jaczen Gar w sąsiednim okręgu Paljul (chiń. Baiyu).
Rządowa agencja informacyjna Xinhua informuje, że 28 sierpnia powołano nowego sekretarza struktur Komunistycznej Partii Chin w Tybetańskim Regionie Autonomicznym (TRA) – najwyższego namiestnika Pekinu w Lhasie.
Wielu Chińczyków nie miało pojęcia o istnieniu tybetańskiej flagi, dopóki nie zobaczyli dumnych śnieżnych lwów o turkusowych grzywach oraz „trzech klejnotów” Buddy, Dharmy i Sanghi na sztandarach domowej roboty podczas eksplozji protestów w Tybecie w 2008 roku. Potem utrwalili je sobie w czasie solidarnościowych demonstracji towarzyszących światowej sztafecie olimpijskiej, niemniej wiedza ta najwyraźniej nie rozciąga się na tybetański hymn, jego słowa i melodię.
Po dziesięciu latach zabiegów Specjalny Sprawozdawca ONZ ds. skrajnego ubóstwa i praw człowieka zdołał złożyć wizytę w Chińskiej Republice Ludowej. Po powrocie Philip Alston poskarżył się, że był śledzony i że uniemożliwiono mu planowane spotkania z naukowcami, którzy gremialnie „wyjechali na wakacje”. Politykę wobec „mniejszości etnicznych” nazwał „wysoce asymilacyjną”. W odpowiedzi Pekin oskarżył go o „kłamstwo”.
Sejm Rzeczypospolitej Polskiej wyraża solidarność z narodem tybetańskim w jego działaniach na rzecz respektowania elementarnych praw człowieka w Tybecie.
Szukając materiałów do nowego eseju, od kilku dni grzebię w najbardziej wypieszczonym organie partii – „Kronice ilustrowanej Chin”, która sama nazywa siebie „twarzą kraju i pamięcią ludu”. Postanowiłam policzyć, ile zaserwowano nam tam portretów „wyzwolonych” Tybetańczyków. Wyniki przerosły moje oczekiwania.
Władze wywłaszczają Tybetańczyków z okolic Nubsuru, położonego o kilometr od Instytutu Studiów Buddyjskich Larung Gar w Sertharze (chiń. Seda), w prefekturze Kardze (chiń. Ganzi) prowincji Sichuan, w którym od trzech tygodni wyburzane są „pozalimitowe” kwatery duchownych.
Gjalcen Norbu, Panczenlama z nadania Pekinu, udzielił w klasztorze Taszilhunpo abhiszeki Kalaczakry – rytuału, który stał się specjalnością obecnego Dalajlamy, przyciągając setki tysięcy buddystów z całego świata.