Zhao Erfeng był ministrem odpowiedzialnym za pogranicze Yunnanu i Sichuanu pod koniec rządów Qingów. W latach 1905–8 wysłał swoją armię do Khamu, by utopić we krwi tybetańskie protesty. Zniósł też dziedziczny system [administracyjny] tusi, zastępując go liuguanem, aby siłą zasymilować Tybet. Tybetańczycy serdecznie go nienawidzili i nazywali „Zhao Tufu”, mordercą i dyktatorem.
Po pierwsze, serdecznie dziękuję partii i rządowi centralnemu za pracę włożoną w realizowanie postanowień ustawy o autonomii regionalnej, która gwarantuje prawo do chronienia oraz rozwijania pisanych i mówionych języków w naszym kraju.
Mało kto zwraca się dziś do nas po imieniu. Dla ludzi jesteśmy po prostu „zbieraczami gówna”.
Do miasta trafiłem w 2009 roku. W naszej wsi zostawiłem dwóch braci i siostrę. Byłem najstarszy. Jakieś dziesięć lat wcześniej rząd podzielił wspólną ziemię, przyznając po skrawku każdemu gospodarstwu, i od tej pory nie mieliśmy nic do roboty. Wystarczyło rano zaprowadzić zwierzęta pod ogrodzenie, a wieczorem wracały same. Wcześniej trzeba było je paść i każdego doglądać. W końcu uradziliśmy, że dla rodziny będzie lepiej, jak zarobię coś w mieście. Sołtys opowiadał wtedy, że władze okręgu szukają ludzi do sprzątania ulic. Mówił też, że nie dostanie się tej pracy bez rodzinnych koneksji albo znajomości w urzędzie, co oznaczało, że trzeba dać co najmniej owcę stojącemu wyżej aparatczykowi. Zrobiliśmy, jak radził, i w ten sposób zdobyłem posadę.
Według niezależnych źródeł chińskie grupy robocze „odwiedzają” tybetańskie domy w Gologu (chiń. Guoluo), w prowincji Qinghai, szukając zdjęć Dalajlamy, przepytując dzieci i zrywając flagi modlitewne.
Pierwszy raz byłam w Mato, u źródeł Żółtej Rzeki, w 1977 roku, po raz czwarty – niedawno. W tamtych czasach miasto okręgowe sprawiało wrażenie wymarłego: zamknięte drzwi, kawałki papieru i plastikowe torby dryfujące nad wąskimi uliczkami jak zagubione duchy. Dziś na tętniącej życiem arterii kusi gorącymi kociołkami „Cesarska kuchnia”, na placu głównym uwagę przyciąga nie pomnik rumaka w chmurach, a wielki transparent z napisem „Światłość partii opromienia górę rzeki”.
Po mianowaniu nowego przewodniczącego komitetu Komunistycznej Partii Chin w Tybetańskim Regionie Autonomicznym (TRA) powołano administrację, w której na każdego Tybetańczyka przypada trzech Chińczyków.
Według tybetańskich źródeł kolejna prefektura prowincji Qinghai zakazała czynnym i emerytowanym członkom partii oraz ich bliskim udziału w „jakichkolwiek praktykach religijnych”.