Chcę zacząć od tego, że spotkałam André tylko dwa razy, ale zawsze chciałam o nim napisać. I nawet to zrobiłam, a on poprosił, żebym nie publikowała artykułu, bo pragnął kiedyś wrócić do Lhasy. Często kartkuję ciężki album o lhaskich świątyniach, który mi podarował. Miasto, jakim je widział, jest już inne. Wielu ludzi ciągle pamięta tam jego drobną postać, długie jasne włosy i słabość do tybetańskich kurtek. Wszyscy mówią o nim „André”.
Odnoszę wrażenie, że rok po roku wielu Tybetańczyków z Gansu i Sichuanu małpuje inne nacje, tracąc w ten sposób własną tożsamość. Wstyd i strata dla nas wszystkich, może więc warto, żebyśmy zastanowili się nad tym razem i osobno. Jak mamy umawiać się na obchodzenie Losaru, skoro nie widać końca cierpień Tybetańczyków? W dodatku tu i tam pojawiają się rozporządzenia, które zmuszają nas do przełknięcia bólu i przylepienia do twarzy głupiego uśmiechu.
W Dniu Ziemi, w 2021 roku apeluję do braci i sióstr na całym świecie o przyjrzenie się wyzwaniom i sposobnościom, przed którymi wspólnie stoimy na naszej niebieskiej planecie.
Sto pięćdziesiąt tysięcy Tybetańczyków na wychodźstwie stanowi ledwie dwa procent całej populacji – 6,3 miliona pozostaje w ChRL – niemniej skutecznie szarga wizerunek Chin w kraju i za granicą. W styczniu 77 procent uprawnionych oddało głos w pierwszej turze wyborów przywódcy Centralnej Administracji Tybetańskiej w Indiach.
W naszym języku ziemia ta nosi dwa imiona: Njarong (od rzeki przecinającej polanę) i Njakme (od słynnego mnicha). W rodzimym plebiscycie popularności wygrywa pierwsza. Istnieją też dwie nazwy mandaryńskie: Zhanhua z wczesnego okresu republikańskiego, oznaczająca „oczekiwanie na asymilację”, oraz Xinlong z 1951 roku, zwiastujący „nadchodzące ze smokiem nowe życie”. Każdy widzi, że obie nadali kolonialiści.
Żyjemy w bardzo niespokojnych czasach, które przynoszą wiele wyzwań i szans dla Tybetu. W 2020 roku dramatycznie zmieniły się relacje Chin z wieloma rządami na całym świecie. Pandemiczne zagrożenie, choć poważne, nie powinno było storpedować zeszłorocznego posiedzenia naszego parlamentu i debaty o sposobnościach, jakie otwiera przed Tybetańczykami ten kryzys. Mogliśmy procedować bezpiecznie, obradując zdalnie albo z częścią osób obecnych na sali. Krótko mówiąc, parlament szesnastej kadencji zawiódł: nie wywiązał się z konstytucyjnych i politycznych zobowiązań, nie obradując we wrześniu 2020 roku. Jako parlamentarzystka czuję się odpowiedzialna za to zaniedbanie.