Jako Tybetańczyk nigdy nie przestanę walczyć o prawa rodaków.

Jako Tybetańczyk nigdy nie przestanę walczyć o prawa rodaków.
Po skremowaniu zwłok Thuptena Ngodupa, gdy zapłakany tłum płynął już powoli ku McLeod Ganj, poszliśmy obejrzeć jego dom. To ledwie kilka kroków od placu kremacyjnego nad strumieniem. Od klasztoru Ceczokling, przy którym Thupten zbudował swoją chatę, dzieli je tylko gęsty zagajnik rododendronów. Chatka jest mała, może dwa na trzy metry, wysoka na metr osiemdziesiąt. Tuż pod szerokimi, niskimi oknami Thupten posadził kwiaty: czerwone lwie paszcze, żółte, nakrapiane brązem bratki, a przed wejściem, na środku trawnika wielkości dywanu – młody, krzepki jałowiec. Dalej zasadził żywopłot. Z jednej strony przycinał go tak, by nadać mu kształt ptaka. To akurat mu nie wyszło. Japoński malarz Buston ilustrował dziennik z podróży poety Basho, zatytułowany „Wąska droga na daleką północ”, ot kilka kapryśnych kresek: przed maleńką chatką w małym ogrodzie siedzi mnich.
Wieczorny wiatr targa warkocze słońca,
palce ciemności poprawiają skrzydła nocy,
na której kolanach zasypiam sam,
myśląc tylko o tobie.
Drugiego dnia Nowego Roku kalendarza tybetańskiego (czyli w sobotę, 17 lutego 2018) w Dżokhangu wybuchł pożar. Wiadomość bez większego znaczenia gdzie indziej mogła zwiastować tragedię dla Tybetańczyków i buddystów z Mongolii, Bhutanu, Ladakhu oraz całego świata tantrajany.
Zalała nas właśnie fala radosnych postów, powielanych przez Tybetańczyków na Weibo. „Cały świat mówi o korekcie polityki Chin w Tybecie: po pierwsze, we wszystkich klasztorach można swobodnie oddawać cześć portretom Dalajlamy; po drugie, zakazuje się zmuszania kogokolwiek do lżenia Jego Świątobliwości; po trzecie, w razie poważniejszego incydentu w świątyni, sprawą zajmą się najpierw przełożeni i starszyzna, bez natychmiastowego wzywania paramilitarnej policji i stosowania jej metod”.