Dzwonek w telefonie przypomina, że czas na sur,
Ofiarę z wonnego dymu dla zmarłych.
Kiedy podczas obchodów „święta wyzwolenia niewolników” puścili w tybetańskiej telewizji starą propagandówkę po tytułem „Niewolnik”, miałam wrażenie, że zostałam przeniesiona w czasie i „czerwony demon” znów próbuje wyprać mi mózg. Trudno nazwać inaczej zbiorowego ojca tej gadzinówki, który mieniąc się bezwstydnie wyzwolicielem i dobroczyńcą zdążył w kilkadziesiąt lat połknąć cały Tybet. Paląca nienawiść kazała mi poderwać się i wyjść; jako pisarka powinnam pewnie wykorzystać tę sposobność do zadumy nad zakłamywaniem historii przez oprawców, niemniej wszystko, co przeszłam, zredukowało do minimum moją odporność na jawne łgarstwo.
Co znaczy „nie przeżyjemy tej wiosny”?
Co znaczy „nie przeżyjemy tego lata”?
Co znaczy „nie przeżyjemy tej jesieni”?
Kiedy 16 marca 2008 roku na ulice Amdo Ngaby wylegli protestować duchowni i świeccy, machina państwa zamordowała wiele osób; pośród nich ciężarną kobietę, pięcioletnie dziecko i Lhundrub Co, szesnastoletnią uczennicę szkoły średniej. Trzy lata później wielu Tybetańczyków uczciło pamięć ofiar, zapalając w świątyniach i domach maślane lampki. Phuncog, mnich klasztoru Kirti, oddał im cześć podpalając siebie.
1.
To już dwudziesty trzeci dzień.
Przeczytałam właśnie „Zaginionego”, wiersz,
I od razu pomyślałam o tobie.
Pewnej wiosennej nocy płyta z filmem dokumentalnym przeniosła mnie w czasie do 14 kwietnia 2010 roku. Tamtego ranka, pisałam wtedy, „potężne trzęsienie ziemi całkowicie zaskoczyło karmazynowy wschodni Tybet. Tak często odwiedzane przeze mnie Dziekundo w jednej chwili legło w gruzach, grzebiąc pod nimi wielu dobrze mi znanych i zupełnie obcych rodaków”. Jak chyba my wszyscy przez czterdzieści dziewięć dni paliłam na domowym ołtarzu lampki i opłakiwałam ofiary przedwcześnie zmuszone wędrować ścieżką odrodzenia.
Po tym jak młody mnich Phuncog dokonał 16 marca samospalenia, bezbronny i bezradny klasztor Kirti otoczyło ponad tysiąc uzbrojonych po zęby funkcjonariuszy. Cztery dni później kadry i aparatczycy wszystkich szczebli z prowincji Sichuan i Ngaby zaczęli przepuszczać przez maszynkę „edukacji patriotycznej” ponad dwa i pół tysiąca mnichów. Słyszy się, że polecenia wydawano im pospiesznie z samego Pekinu.
Właśnie opublikowano – i nawet przełożono na chiński – raport delegacji amerykańskiego senatu do Tybetu centralnego i Amdo. Czekałam na to niecierpliwie, bo zetknęłam się z tymi ludźmi i debatowałam o wszystkim z innymi Tybetańczykami. Mamy konkluzję: wyprodukowanie (po dwunastodniowej wycieczce) dokumentu, który porusza tyle kwestii, uznać trzeba za wybitne osiągnięcie.
Wrobiony Karma Samdup siedzi w więzieniu już półtora roku. Pamiętacie jeszcze, kto to jest? Mówili o nim „Król kamieni z nieba”, założył pierwszą tybetańską ekologiczną organizację pozarządową, i bez wytchnienia odbudowywał naszą zbiorową pamięć ratując przed zagładą zabytki kultury przodków. W tym strasznym czerwcu zeszłego roku bezwstydnie fabrykowano i rzucano publicznie najróżniejsze oskarżenia, a tak zwane prawo tego kraju nie zdobyło się na wydanie bezstronnego, sprawiedliwego wyroku.