Przybiegła do mnie mała i woła: „Siostro, siostro, pan kazał napisać wypracowanie o zmianach w naszej ojczyźnie, a ja nawet nie wiem, jak się do tego zabrać. Proszę, ratuj i napisz za mnie”. Popaplałam chwilę, że lekcje odrabia się samodzielnie, nim klepnęłam ją w pupę na drogę, ale nie mogłam się już opędzić od tej myśli.
Na ulicy
Pies i kot bawią się jak ludzie
W czułość i miłość.
Kiedy pędzą i zamierają,
Przypadają do ziemi i szybują w powietrzu,
Pies delikatnie chwyta kota zębami za kark,
A tan miauczy i charczy z rozkoszą.
Nocą na jałowy umysł spadł deszcz w miarowych odstępach błotnistych plusków
Mój! Krzyczało serce – jesteś mój
Okruszkami myśli nanizanych bezładnie na szpagat
Studzonych bezsennymi nocami głosów martwych pisarzy i znikających poetów.
„Trunglha” to po tybetańsku „bóstwo urodzenia”. W czasach Siódmego Dalajlamy (1708-1757) w lesie na południowo-wschodnich rubieżach Lhasy wzniesiono świątynię poświęconą jego „urodzinowemu bóstwu”, która dała nazwę całej okolicy. Zgodnie z tradycją w dniu urodzin Dalajlamy świętowali tam rządowi dostojnicy i zwykli ludzie, zapamiętale odprawiając rytuały, zanosząc modły, paląc kadzidło, śpiewając i obrzucając się campą (czyli „narodową” mąką z prażonych ziaren jęczmienia), aby Dalajlama „pozostał na wieki” i „zwyciężyły bóstwa”. Przez trzysta lat te radosne uroczystości nosiły miano „Trunglha Jarsol”.
Dwunastego maja 2008 roku potężne trzęsienie ziemi spustoszyło Wenchuan w Sichuanie. Mieszkam jakieś osiemdziesiąt kilometrów od epicentrum. Trudno uwierzyć, że to już rok.
Brutalna rozprawa z uczestnikami protestów w 2008 roku powinna być już tylko koszmarnym wspomnieniem, jednak władze wciąż nie usunęły wielu ustawionych wtedy „ludzkich barier”. Kiedy byłam latem w Khamie, dowiedziałam się, że w Sichuanie urzędnicy administracji państwowej muszą wypełniać formularz, w którym pyta się ich: raz, czy mają w rodzinie mnichów lub mniszki; dwa, czy w domu stoi ołtarz; trzy, czy gdzieś na widoku znajduje się zdjęcie Dalajlamy; cztery, czy ktoś z bliskich jest za granicą; pięć, czy posiadają paszport; sześć, czy wyznają dwie wiary (w partię komunistyczną i buddyzm).
Na początku listopada 2012 roku Wang Lixiong wdał się w internetową dyskusję ze znajomym, Tybetańczykiem mieszkającym za granicą, i pozwolił mi zerkać sobie przez ramię. Są dobrymi przyjaciółmi, rozmawiali więc otwarcie i szczerze. Efekty poniżej (interlokutor Wanga będzie tu występował pod pseudonimem „Bodpa”, co w naszym języku oznacza po prostu „Tybetańczyka”).
Jeśli czas może być lekarstwem na kłamstwo
Jeśli czas może być lekarstwem na kłamstwo
Dziesięć lat to za dużo czy zbyt mało?
Dziecko wyrasta na zdolnego młodzieńca
I jak papuga mamrocze wyuczone słowa
Zanosząc błagania do Pana Względów.