Milan Kundera powiedział kiedyś, że zmagania człowieka z władzą są walką pamięci z zapomnieniem. Nie „człowiek”, wyjaśnijmy dla pewności, chce tu zapomnieć – to „władza” zmusza go do tego, by utkane przez nią kłamstwa stały się pamięcią zbiorową. Po drodze wymazane zostają wspomnienia prawdziwe.
Archiwa tagu: Oser
Oser: Turkiestan Wschodni tybetańskimi oczami
Taki tytuł nadałam swoim szczątkowym notatkom sprzed piętnastu lat, z 2003 roku. Robiłam zdjęcia i zapiski przez całą drogę. Nasza podróż trwała niecałe dwa tygodnie, ale odwiedziłam kilkanaście miejscowości w Nanjiangu (czyli Południowym Xinjiangu), tych wszystkich Hotanów, Turpanów, Jekenów i Kaszgarów, których nazwy dzwonią mi w uszach do dzisiaj. Notatki urywają się jednak w połowie. Najpierw myślałam, że do nich wrócę i wszystko dokończę. Chciałam odwiedzić inne miejsca, całą północ, Urumczi – i przez myśl mi nie przeszło, że moja pierwsza wizyta w Turkiestanie Wschodnim będzie zapewne ostatnią. Nie dlatego, że nie chcę, ale z uwagi na sytuację. W 2009 roku Wang Lixiong wydał książkę Moje zachodnie Chiny, wasz Turkiestan Wschodni i bardzo chciał mnie tam znów zabrać, ale znajomi stanowczo to odradzali, prosząc o poczekanie na bardziej sprzyjające okoliczności albo na lepszy moment. I tak czekamy do dzisiaj. Każde też wie, że sytuacja zmienia się wyłącznie na gorsze. Głosów przyjaciół nie słyszeliśmy od bardzo dawna.
Oser: Problem z „problemem”
Nie przeczytałam jeszcze książki „Kiedy wzleci żelazny ptak: 1956–1962, tajna wojna w Tybecie” Li Jianglin, chińskiej pisarki mieszkającej w Stanach Zjednoczonych. Znam tylko dostępny w internecie wstęp autorki i kilka recenzji. Odzywam się z powodu jednego zdania ze wspomnianej przedmowy:
„Od połowy lat pięćdziesiątych do początków następnej dekady w południowych i północno-zachodnich regionach Chin toczyła się zażarta wojna na terenach zamieszkiwanych przez Tybetańczyków, czyli we współczesnym tak zwanym »Tybetańskim Regionie Autonomicznym« oraz »ziemiach tybetańskich należących do czterech sąsiednich prowincji«. Po jednej stronie walczyły wyposażone w nowoczesną broń oddziały polowe Armii Ludowo-Wyzwoleńczej oraz doskonale wyszkolona milicja ludowa, po drugiej zaś tybetańscy koczownicy, mnisi i garść oficjeli, uzbrojonych w swojskie karabiny i miecze”.
Oser: Co zaszkodziło Szidelingowi
Edward Said powiadał, że narracja ma wielkie znaczenie. I poświęcił całe życie na walkę słowem i czynem o podstawowe prawa swego narodu: „Zdolność opowiadania, a także zagłuszania tudzież dławienia cudzych opowieści, jest kluczowa dla kultury oraz imperializmu”.
Oser: Rugowanie tybetańskiego ze szkół w imię „stabilizacji”
Doskonale pamiętam, że w październiku 2010 roku tysiące uczniów szkół podstawowych i średnich wyszły na ulice Rebgongu niosąc tablicę z napisem „Potrzebujemy lekcji języka tybetańskiego”. Zaraz potem w ich ślady ruszyła młodzież w całym Amdo, od Qinghai po Gansu. Dołączyli nawet tybetańscy studenci centralnego Uniwersytetu Minzu w Pekinie.
Oser: Pokłon czcigodnym
Przed kilkoma miesiącami dostałam prośbę od nieznajomego mnicha z odległego Khamu o napisanie wstępu do jego książki. Dowiedziałam się z niej, że jest jednym z tysięcy duchownych trzech wielkich stołecznych świątyń, których w 2008 roku paramilitarni uprowadzili z klasztorów, uwięzili i wreszcie deportowali w rodzinne strony. Pisał głównie o tym, a ja z radością dołożyłam swoją cegiełkę.
Oser: Zakaźnie chora i izolowana
Każdy dzień w Lhasie wymyka się opisowi.
Budząc się rano, widzę za szybą niebieskie niebo i jasne słońce, przeszywające mnie wskroś dreszczem szczęścia. Tyle że zaraz ono znika. Kiedy otwieram okno, słyszę z pobliskich koszar monotonny szum, przerywany dzikimi wrzaskami, które towarzyszą ćwiczeniu sztuk walki przez młodych, krzepkich żołdaków.
Oser: Z Lhasy na odchodne
Opowiem wam historię kilku klisz. Zawsze marzyłam o fotografowaniu Lhasy starym aparatem Zeissa, którym mój ojciec robił zdjęcia ponad czterdzieści lat temu. Bez żadnych politycznych podtekstów, tylko dla sztuki. I właśnie z tą myślą zabrałam z sobą całą masę rolek.
Oser: Łzy Nimy Ceringa
To był upalny, letni dzień, w 1999 roku. Przez Cuglakhang jak zwykle przelewał się tłum pielgrzymów i turystów, a Nima Cering, też jak zwykle, stał w drzwiach i sprzedawał bilety, gotowy do oprowadzania gości z dalekich stron i opowiadania im o świątyni po chińsku albo po angielsku. Taką miał pracę, odmienną od zajęć większości lamów. Jak to mówią w telewizji, „lama przewodnik”. Był jednak kimś więcej niż przewodnikiem, miał wiele innych funkcji, a najważniejsza z nich nazywała się „członek Stałego Komitetu Zgromadzenia Przedstawicieli Ludowych w Lhasie”. I dlatego w TV Xizang czy TV Lhasa pośród tłumu burkliwych urzędników w garniturach często widujemy młodego mnicha w bordowych szatach. Zawsze sprawia wrażenie spokojnego, rozsądnego i pewnego siebie.
Oser: Nie boję się żyć
Na lhaskim dworcu kolejowym nie wolno się odprowadzać. Nie sprzedają tam nawet peronówek. Jestem przekonana, że to jedyna taka stacja na świecie. Poszłam więc na pociąg sama, po zapłakanym pożegnaniu z matką i siostrą, ale po drodze zatrzymało mnie trzech funkcjonariuszy stojących na straży bezpieczeństwa państwa. Byli Tybetańczykami, jak ja. Zachowywali się grzecznie i zastrzegli, że to jedynie „rozmowa”, a nie „upomnienie”. Co z tego, skoro w ten sposób dali do zrozumienia, że w każdej chwili mogą zmienić repertuar. Nie było wiele czasu, więc powiedzieli tylko swoje, nie fatygując mnie odpowiadaniem. Potem wzięli moje rzeczy i ponieśli je do pociągu, wyrażając przy tym nadzieję, że od tej pory będziemy żyć w przyjaźni.