Mało kto tak dobrze jak ja rozumie położenie pana Chena Guangchenga, niewidomego obrońcy praw człowieka, który najpierw szukał schronienia w ambasadzie Stanów Zjednoczonych w Pekinie, a potem ją opuścił. Niezależnie od tego, czy postanowił zostać w Chinach, czy też z nich wyjechać, podjął jednocześnie i słuszną, i złą decyzję. Znam to na pamięć.
Władze chińskie zakazały Tybetańczykom palenia gałęzi jałowca i kadzidła (czyli sang sol, rytualnego ofiarowania wonnego dymu – jednej z najpopularniejszych praktyk buddyjskich) przed lhaskim Dżokhangiem, najbardziej czczonym sanktuarium Tybetu.
Rząd Tybetańskiego Regionu Autonomicznego (TRA) odrzuca zarzuty wobec programu paramilitarnych szkoleń zawodowych, nazywając je „całkowicie dobrowolnymi”.
Chiny „stanowczo dementują” oskarżenia o zajęcie terytorium Nepalu w dystrykcie Humla. Stanowisko Pekinu poparły nepalskie ugrupowania komunistyczne, podczas gdy rząd wciąż zachowuje „dyplomatyczne milczenie”.
Wu Yingjie, przewodniczący struktur partii w Tybetańskim Regionie Autonomicznym (TRA), 9 października złożył wizytę w Czamdo (chiń. Changdu) z okazji siedemdziesiątej rocznicy „wyzwolenia” miasta przez chińskich żołnierzy.
W ramach kampanii „przywracania chińskiego charakteru” buddyjskim świątyniom i posągom w Chinach właściwych, władze kazały wyburzyć kolejny kompleks – Fuyun w prowincji Shanxi.
Władze chińskie organizują wiece i seminaria, poświęcone sierpniowemu siódmemu forum, podczas którego przewodniczący Xi Jinping zapowiedział sinizację Tybetu zmienianego w „twierdzę nie do zdobycia”.
W Trzecim Komitecie Zgromadzenia Ogólnego ONZ 39 państw – w tym Polska – wyraziło zaniepokojenie naruszaniem praw człowieka w Chińskiej Republice Ludowej.