Chińskie media informują, że Tybetańczycy uczczą siedemdziesięciolecie Chińskiej Republiki Ludowej gigantyczną „thangką” przedstawiającą przewodniczącego Mao Zedonga.

Chińskie media informują, że Tybetańczycy uczczą siedemdziesięciolecie Chińskiej Republiki Ludowej gigantyczną „thangką” przedstawiającą przewodniczącego Mao Zedonga.
Nie przeczytałam jeszcze książki „Kiedy wzleci żelazny ptak: 1956–1962, tajna wojna w Tybecie” Li Jianglin, chińskiej pisarki mieszkającej w Stanach Zjednoczonych. Znam tylko dostępny w internecie wstęp autorki i kilka recenzji. Odzywam się z powodu jednego zdania ze wspomnianej przedmowy:
„Od połowy lat pięćdziesiątych do początków następnej dekady w południowych i północno-zachodnich regionach Chin toczyła się zażarta wojna na terenach zamieszkiwanych przez Tybetańczyków, czyli we współczesnym tak zwanym »Tybetańskim Regionie Autonomicznym« oraz »ziemiach tybetańskich należących do czterech sąsiednich prowincji«. Po jednej stronie walczyły wyposażone w nowoczesną broń oddziały polowe Armii Ludowo-Wyzwoleńczej oraz doskonale wyszkolona milicja ludowa, po drugiej zaś tybetańscy koczownicy, mnisi i garść oficjeli, uzbrojonych w swojskie karabiny i miecze”.
Żyjemy w kraju wielu narodów. Obok Chińczyków mamy tu pięćdziesiąt pięć mniejszości narodowych. Lewackie odchylenia, tak przed, jak i po rewolucji kulturalnej, zawsze przysparzały im wielu cierpień. Zupełnie niedawno opublikowano „Historię Pasang i jej krewnych” po to tylko, żeby ośmieszyć Tybetańczyków. W zeszłym roku przedstawiciele z Tybetu protestowali, gdy na podstawie tego tekstu pisano scenariusz. Zwróciliśmy się nawet do wiceprzewodniczącego Ngabo Ngałanga Dzigme, by przedstawił nasze obiekcje odpowiednim departamentom. Mimo to film powstał i dostał nawet nagrodę. Wyróżniono również podobne „dzieło”, zatytułowane „Współczucie bez litości”. Podobne afronty spotykały także inne mniejszości narodowe.
Edward Said powiadał, że narracja ma wielkie znaczenie. I poświęcił całe życie na walkę słowem i czynem o podstawowe prawa swego narodu: „Zdolność opowiadania, a także zagłuszania tudzież dławienia cudzych opowieści, jest kluczowa dla kultury oraz imperializmu”.
Delegaci Ogólnochińskiej Ludowej Politycznej Konferencji Konsultatywnej (OLPKK) z Tybetańskiego Regionu Autonomicznego chcą wystawiać pomniki chińskim „oficjelom stacjonującym niegdyś w Tybecie”.
W zeszłym miesiącu państwowa CCTV8 puściła ciurkiem (po cztery na wieczór) czterdzieści sześć odcinków „Tajemniczego Tybetu”, który powstawał pod czujnym okiem wysokich aparatczyków z regionu. Producent, Czangloczen Cełang Jonten chełpił się, że serial nie tylko zdobędzie „najwyższą rządową nagrodę Latającej Bogini”, ale też zostanie sprzedany za granicę, gdyż „o Tybecie mówią w nim Tybetańczycy”.
Władze chińskie nakazały wyburzenie Jabszi Takceru, lhaskiej rezydencji, którą rząd niepodległego Tybetu podarował rodzinie obecnego Dalajlamy. Do historycznego kompleksu należała kaplica i świątynia bóstw opiekuńczych.
W 2006 roku opublikowałam na Tajwanie „Zakazaną pamięć”, książkę o rewolucji kulturalnej w Tybecie. Znalazło się w niej niemal trzysta czarno-białych zdjęć, zrobionych przez mojego ojca, Ceringa Dordże, w czasie apogeum tego szaleństwa, między 1966 i 1970 rokiem, i w późniejszych, nieco spokojniejszych latach. Ojciec, podporucznik w Armii Ludowo-Wyzwoleńczej, fotografował aparatem Zeiss Ikon, który kupił za dwuletnie oszczędności w nepalskim sklepiku na Barkhorze. Interesował się fotografią od dziecka. Zbudował sobie nawet ciemnię. Wydaje mi się, że miał na tym punkcie obsesję.
Kiedy w Lhasie szalała rewolucja kulturalna, mój ojciec był oficerem Tybetańskiego Okręgu Wojskowego. Kochał fotografię i w ciągu kilkudziesięciu lat zrobił mnóstwo zdjęć. Najcenniejsze pochodzą właśnie z tego okresu. Przed sześciu laty opublikowałam je na Tajwanie ze swoim tekstem, który powstał na podstawie inspirowanych nimi wywiadów; książka nosi tytuł „Zakazana pamięć”.