Jak się macie? Jeżeli w wypełnionym zajęciami kalendarzu znajdziecie miejsce na doczytanie tego listu do końca, zrobicie wielką rzecz dla mieszkańców Ngaby, ponieważ zamierzam wam opowiedzieć o problemach z Towarzyszem Shi Junem, którego poczynania odcisnęły się na sytuacji w prefekturze.
Otwórzcie pierwszą lepszą chińską publikację naukową albo partyjny dokument poświęcony Wyżynie Tybetańskiej, a zaraz znajdziecie któreś z tych określeń (jeśli nie ich komplet): „trudne warunki”, „surowy klimat”, „siarczysty mróz”, „sucha ziemia”, „nieużytki”, „delikatny ekosystem”. Skąd biorą się te apokaliptyczne frazy? A przede wszystkim, czy mają pojęciowe odpowiedniki w językach rdzennych mieszkańców – tybetańskich pasterzy i rolników?
Od 2009 roku w proteście przeciwko chińskim rządom dokonało samospaleń dwadzieścioro siedmioro Tybetańczyków. Tylko od stycznia uczyniło to czternaście osób. W ciągu ostatniego roku zginęło w ten sposób dwudziestu ludzi. Nie wiemy, ilu torturowano i uwięziono od chwili wybuchu protestów w 2008 roku. Jak zareagowali na tę katastrofę Chińczycy? Głównie milczeniem.