Tragedię, do której doszło, gdy rząd Chin rozkazał frontowym oddziałom oczyścić plac Tiananmen z pokojowo wiecujących studentów, nazwano u nas „incydentem czwartego czerwca”. Trzydzieści lat później wciąż mówi się o niej w kategoriach jednorazowych, choć była elementem wielkiego ruchu, obejmującego wszystkie większe miasta w kraju. Do dziś nie powstała pełna, historyczna definicja wydarzeń 4 czerwca 1989 roku, ponieważ to wymagałoby nie tylko znajomości wszystkich faktów, ale także różnych perspektyw. Kiedy opadł kurz, władze dokręciły śrubę cenzury, szykanując, zatrzymując i wtrącając do więzień każdego, kto ważył się mówić o „czwartym czerwca”. Dla Komunistycznej Partii Chin i jej machiny propagandowej to wciąż największe tabu, dorównujące polityczną drażliwością kwestiom Tybetu i Xinjiangu. Zasłona milczenia sprawia, że wciąż nie wiemy, co dokładnie się wydarzyło, kto wydawał rozkazy i je wykonywał, kto i jak ginął, ilu trafiło do więzień.
Władze chińskie tradycyjnie już zaostrzyły restrykcje, przypominając o zakazie odwiedzania klasztorów przez członków partii, urzędników państwowych, emerytów, młodzież szkolną i dzieci w „świętym”, czwartym miesiącu tybetańskiego kalendarza buddyjskiego.
Już w 2000 roku ówczesny szef chińskiego państwa Jiang Zemin mówił o konieczności „zduszenia głosu wroga oraz propagowania głosu partii w niezliczonych domach i gospodarstwach”. Wkrótce potem władze uruchomiły gigantyczny projekt radiowo-telewizyjny, nazywany „Tybet-Xinjiang” i skierowany głównie do tych dwóch regionów autonomicznych oraz „mniejszościowej” Mongolii Wewnętrznej, Ningxii itd. W pierwszej dekadzie rząd zainwestował w to przedsięwzięcie prawie dziewiętnaście i pół miliarda yuanów (niespełna dziesięć i pół miliarda złotych) i z roku na rok nakłady zwiększa.
Pięćdziesięciodziewięcioletni Dziampa Sonam od ośmiu lat nie może opuszczać rodzinnej wiosko w Dzogangu (chiń. Zuogang), w prefekturze Czamdo (chiń. Changdu) Tybetańskiego Regionu Autonomicznego, ponieważ w jego telefonie komórkowym znaleziono zdjęcie Dalajlamy.
Głęboki kryzys przyniósł zagrożenia dla naszego zdrowia oraz żal po straconych bliskich i przyjaciołach. Załamanie gospodarcze stanowi wielkie wyzwanie dla rządów i odbiera wielu ludziom możliwość zarabiania na życie.
Według lokalnych źródeł chińska służba bezpieczeństwa od kwietnia „prześwietla” w Szigace (chiń. Rigaze albo Xigaze), w Tybetańskim Regionie Autonomicznym (TRA) rodziny, które mają krewnych za granicą.
Grupa specjalnych sprawozdawców Organizacji Narodów Zjednoczonych wzywa Pekin do natychmiastowego zwolnienia Anji Sengdry, działacza społecznego z Gade (chiń. Gande) w prefekturze Golog (chiń. Guoluo) prowincji Qinghai.
Drodzy przyjaciele, mam nadzieję, że jesteście zdrowi i bezpieczni. Mamie i mnie nic nie dolega. Chciałem wracać z Indii do Nowego Jorku, ale jak wszyscy utknąłem.
Jestem wstrząśnięty cierpieniem, jakie spadło na to miasto, które kocham całym sercem. Niestety, mogę się tylko modlić. I gdy wszyscy zmagamy się z utratą wolności oraz strachem o własne życie – opowiedzieć historię o spotkaniu z muchą w chińskim więzieniu.
Władze w Szigace zorganizowały wiec z okazji wejścia w życie przepisów o „Utworzeniu modelowego obszaru jedności etnicznej i postępu w Tybetańskim Regionie Autonomicznym (TRA)”.