Bardzo trudno zdobyć dokumenty i niezależne, wiarygodne potwierdzenie danych, dotyczących pacyfikowania oporu przeciwko chińskiej okupacji oraz zaprowadzania maoistowskiej „demokratycznej reformy” w Tybecie w latach 1956-62. Liczby, które znalazłam w oficjalnych publikacjach, z pewnością nie są pełne, dają jednak wyobrażenie o skali zaangażowania Armii Ludowo-Wyzwoleńczej (AL-W) i bezwzględności wojny z niemal bezbronną ludnością.
Kiedy zaczęłam prowadzić poszukiwania i wywiady, inspirowane zdjęciami mego ojca z czasów rewolucji kulturalnej, Wang Lixiong zrobił w Pekinie nowe odbitki formatu A4 i wysłał mi je do Lhasy. Nie było to najszczęśliwsze rozwiązanie, ponieważ okazały się mało czytelne i pewne szczegóły dostrzegłam dopiero opublikowaniu mojej książki na Tajwanie. Na fotografii z „wiecu krytyki” inkarnacji Samding Dordże Phagmo (sierpień 1966 roku) ważny element odkrył za to niedawno angielski tłumacz, który zapytał mnie o „skrzyneczkę, którą trzyma ktoś na drugim planie”.
Dla wielu Tybetańczyków ich ojczyzna była zawsze niepodległa, co oznacza, że i teraz ma prawo do niezależności. Chińskie twierdzenia brzmią równie kategorycznie: Tybet stał się częścią Chin za czasów panowania Mongołów i jego status nigdy nie uległ zmianie. Obie tezy są jednak ahistoryczne.
Kiedy zapadała decyzja o złagodzeniu polityki wobec Tybetu, w 1981 roku zorganizowano w Pekinie spotkanie, podczas którego tybetańscy delegaci (w tym i ja) energicznie apelowali o zwrot skarbów naszej wiary zrabowanych w czasie rewolucji kulturalnej i gnijących od tego czasu w chińskich magazynach. Niestety nic wtedy nie wskóraliśmy, ale pod koniec następnego roku Biuro do spraw religii Tybetańskiego Regionu Autonomicznego wezwało przedstawicieli lokalnego stowarzyszenia buddyjskiego, departamentu zabytków i kilku innych urzędów. Podczas tego zebrania Bapa Kelsang Namgjal z wydziału kultury ogłosił, że Pekin kazał odesłać tybetańskie przedmioty kultu do miejsc pochodzenia.
Tybetańczycy są ludźmi bardzo religijnymi. Według statystyk dziewięćdziesiąt dziewięć procent populacji wyznaje buddyzm. To bardzo wysoki wskaźnik. Rozkwit buddyzmu w Tybecie przepowiadał w sutrach sam Budda Siakjamuni. Nie ma przesady w twierdzeniu, że Tybetańczycy cenią Dharmę nad złoto i są pełni żarliwego, czystego oddania.
Oser: W 1966 roku uczył się pan w szkole średniej w Lhasie. Był pan jednym z pierwszych hunwejbinów w tym mieście. Czy pamięta pan okoliczności powołania czerwonej gwardii?
Dała: Samo wyszło. Robiono to w całych Chinach, zrobiliśmy i my. Nie pamiętam szczegółów, ale to musiało mieć związek z przyjęciem czerwonogwardzistów przez przewodniczącego Mao na Tiananmen. Każdy uczeń mógł wtedy nałożyć czerwoną opaskę.
Migmar (pseudonim), Tybetańczyk, w czasie rewolucji kulturalnej był studentem Centralnego Instytutu Mniejszości, wrócił do Lhasy jako nauczyciel w 1970 roku. Kiedy z nim rozmawiałam (8 maja 2002 roku), pracował w departamencie Tybetańskiego Regionu Autonomicznego (TRA); obecnie emeryt.
„W czasie rewolucji kulturalnej byłem w Pekinie, studiowałem na wydziale sztuk pięknych Centralnego Instytutu Mniejszości. Nieodpowiednie pochodzenie zamknęło przede mną szeregi czerwonej gwardii. Razem z innymi klasowo niepewnymi powołaliśmy więc „gwardię czerwonej sztuki” i działaliśmy „na odcinku literatury”. Było nas bodaj trzydzieścioro, sami zaprojektowaliśmy sobie opaski.
Yuan Zha (prawdziwe nazwisko), Tybetańczyk, piastował stanowisko wiceprzewodniczącego w administracji Szigace. Kiedy z nim rozmawiałam (rankiem 21 września 2001 roku), był emerytem. Wkrótce potem zmarł.