Pewnej wiosennej nocy płyta z filmem dokumentalnym przeniosła mnie w czasie do 14 kwietnia 2010 roku. Tamtego ranka, pisałam wtedy, „potężne trzęsienie ziemi całkowicie zaskoczyło karmazynowy wschodni Tybet. Tak często odwiedzane przeze mnie Dziekundo w jednej chwili legło w gruzach, grzebiąc pod nimi wielu dobrze mi znanych i zupełnie obcych rodaków”. Jak chyba my wszyscy przez czterdzieści dziewięć dni paliłam na domowym ołtarzu lampki i opłakiwałam ofiary przedwcześnie zmuszone wędrować ścieżką odrodzenia.
Chcielibyśmy, żeby dobre postawy stały się naszą drugą naturą, ale przeszkadzają w tym złe nawyki i emocje, takie jak złość. Musimy więc nauczyć się je identyfikować i zwalczać, gdy tylko dadzą o sobie znać. Jeśli uda się nam przyzwyczaić do kontrolowania szkodliwych postaw, z czasem równowagę osiągnąć może nawet człowiek bardzo zapalczywy i skory do gniewu.
Według niezależnych źródeł władze chińskie rozpoczęły w maju kolejną kampanię „trzech świadomości” w klasztorach Tybetańskiego Regionu Autonomicznego (TRA).
Zawsze chciałam wybrać się do Chengde. Nie dla letniej rezydencji Qingów, ale pałaców Dalajlamy („małej Potali”) i Panczenlamy ufundowanych przez jednego z cesarzy tej dynastii. Niedawno to marzenie (oddalone o jakieś dwieście kilometrów od Pekinu) udało mi się zwiedzić w towarzystwie cudzoziemskiego kolegi. Chengde upodobali sobie jako letnisko i uzdrowisko mongolscy oraz mandżurscy władcy tego kraju, dziś jednak trudno tam o jakąkolwiek „mniejszość etniczną” (poza, ma się rozumieć, broszurkami dla turystów). Po drodze człowiek w moro próbował sprzedać znajomemu teleskop, który jakoby odsłużył swoje w artylerii Armii Ludowo-Wyzwoleńczej. Znawca Tybetu, sinolog skusić się nie dał. Jak się jednak okazało, dżentelmen z przyrządem astronomicznym tylko otwierał paradę oszustów (przygotowuje na to zresztą wpuszczenie Chengde w jakąkolwiek wyszukiwarkę).
Oddział państwowego Zrzeszenia Buddyjskiego prefektury Yunfu w prowincji Guangdong wydał w lipcu obwieszczenie, w którym wzywa do bojkotowania „nielegalnego nawracania” przez „przyjezdnych tybetańskich mnichów” i donoszenia na nich.
Władze chińskie ostrzegają Tybetańczyków przed „obchodzeniem” osiemdziesiątych urodzin Kirti Rinpoczego – mieszkającego w Indiach opata klasztoru Kirti w Ngabie (chiń. Aba), w prowincji Sichuan.
Przedstawiciele różnych grup i organizacji spotykają się dziś w Waszyngtonie, żeby rozmawiać o Tybecie. Najpierw pragnę więc wam wszystkim podziękować.
Problem Tybetu jest z jednej strony kwestią prawdy, z drugiej zaś – zrozumienia umysłu, które służyć ma pielęgnowaniu współczucia i wewnętrznego spokoju. Innymi słowy, to nie tylko sprawa polityki, ale także pracy z umysłem w oparciu o rozum, nie wiarę.
Według tybetańskich źródeł 9 czerwca policja zatrzymała w Lhasie Cełanga Norbu, który „głośno domagał się, by do buddyjskich sanktuariów wpuszczać w pierwszej kolejności pielgrzymów”.
Po półtora roku poszukiwań krewnym udało się ustalić, że Gendun Lhundrub – znany pisarz i mnich klasztoru Rongło w Rebgongu (chiń. Tongren), w prefekturze Malho (chiń. Huangnan) – jest przetrzymywany w „specjalnym więzieniu”, w Silingu (chiń. Xining), stolicy prowincji Qinghai.