Tak mi ciężko na sercu. Rząd Chin nie pozwala praktykować naszej religii. Zniszczyli nawet te maleńkie domki. Lepiej już umrzeć.

Tak mi ciężko na sercu. Rząd Chin nie pozwala praktykować naszej religii. Zniszczyli nawet te maleńkie domki. Lepiej już umrzeć.
Według tybetańskich źródeł władze chińskie rozpoczęły wyburzanie dwóch tysięcy kwater duchownych w obozowisku klasztornym Jaczen Gar w okręgu Paljul (chiń. Baiyu) prefektury Kardze (chiń. Ganzi), w prowincji Sichuan.
Władze chińskie – które od kilku lat systematycznie utrudniają funkcjonowanie organizacjom pozarządowym, szczególnie podejrzliwie traktując grupy wspierane z zagranicy – zapowiedziały zamknięcie lhaskiej szkoły dla niewidomych i niedowidzących dzieci.
Pracując nad książką o rewolucji kulturalnej w Tybecie, przeprowadziłam ponad siedemdziesiąt wywiadów – ze sprawcami i z ofiarami, z Tybetańczykami i z Chińczykami. Dała (pseudonim) ukończył naukę w lhaskiej szkole średniej w 1966 roku, w chwili wybuchu rewolucji kulturalnej. Dołączył do czerwonej gwardii i brał udział w zbezczeszczeniu świątyni Dżokhang. Później kierował nawet sztabem lhaskiej frakcji „rewolucyjnych buntowników”. Dziś jest emerytem na garnuszku jednej z państwowych „jednostek pracy”.
Co najmniej siedem osób zginęło 8 sierpnia na skutek trzęsienia ziemi z epicentrum w miasteczku Kjangca, w Ngabie (chiń. Aba), w prowincji Sichuan.
W kwietniu pojechałem do prefektury Golog. Choć to w naszej prowincji – pierwszy raz. Region, o którym powiadają „ziemia to Golog, niebo to Golog”, leży daleko od stolicy i tak wysoko, że nawet wczesnym latem zdarzały się śnieżyce i wiał porywisty, lodowaty wiatr. Łąki nie mieniły się zielenią. Wydawały się blade, jak gdyby panna wiosna zapomniała o pastwiskach Gologu. O tym akurat zdecydowała sama przyroda, nie ma więc ani jak, ani kogo i czego winić, niemniej nie umiem i nie mogę pogodzić się z innym wymiarem tragedii tej ziemi.
W Dragjabie (chiń. Chaya), w prefekturze Czamdo (chiń. Changdu) Tybetańskiego Regionu Autonomicznego policja zatrzymała i pobiła mężczyznę, któremu zarzucała kontaktowanie się z krewnym za granicą.
Lobsang Kelsang, który w 2011 roku podpalił się w Ngabie (chiń. Aba), w prefekturze Kardze (chiń. Ganzi) prowincji Sichuan i do tej pory był uważany za zmarłego, został 29 lipca zwolniony z więzienia i przewieziony w rodzinne strony.