(Kilka akapitów – z drobnymi zmianami – które napisałam 13 maja na Twitterze, odpowiadając na artykuł „Dziennika Ludowego”, poświęcony mojemu wpisowi na Weibo „Lhasa na krawędzi zagłady – ratunku!”.)
„Dziennik Ludowy” 13 maja opublikował artykuł zatytułowany „Wielkie »wyburzanie i przebudowa« lhaskiej starówki to wymysł (szukajmy prawdy w faktach a nie krzykach)”, zaczynający się zdaniem: „4 maja na Weibo pojawił się post »Lhasa na krawędzi zagłady«, krytykujący zbytnią komercjalizację oraz, ilustrowaną zdjęciami, »gigantyczną rozbiórkę« tego miasta”. A kuku, „Dzienniku”, to ja napisałam ten post, proszę podać moje nazwisko.
Władze Nepalu wysłały do Dharamsali grupę ośmiorga tybetańskich uchodźców, których wyjazd do Indii odwlekano „ze względów bezpieczeństwa” od początku lipca.
Władze chińskie nakazały wyburzenie Jabszi Takceru, lhaskiej rezydencji, którą rząd niepodległego Tybetu podarował rodzinie obecnego Dalajlamy. Do historycznego kompleksu należała kaplica i świątynia bóstw opiekuńczych.
Jeżeli prawdziwy pokój polega na czymś więcej, niż na kruchej równowadze, wyrastającej z wzajemnej wrogości, jeśli w ostatecznym rozrachunku zależy od rozwiązania konfliktów wewnętrznych, to co można powiedzieć o wojnie? Choć, paradoksalnie, celem większości kampanii wojskowych jest pokój, wojna w istocie przypomina ogień – ogień, którego paliwem są żywi ludzie. I niczym pożar się rozprzestrzenia. Spójrzmy choćby na konflikt w byłej Jugosławii, który rozpoczął się jako lokalny spór, po czym błyskawicznie rozlał na cały region. Popatrzmy też na poszczególne bitwy. Kiedy jakieś ogniwo słabnie, dowódca wysyła posiłki – wrzucając, dosłownie, żywych ludzi w ogień. Tak się jednak do tego przyzwyczailiśmy, że nie poświęcamy temu większej uwagi. Nie umiemy przyznać, że wojna jest, z natury, zimnym okrucieństwem i cierpieniem.
Tenzin Czophel, czterdziestoletni biznesmen z Nagczu (chiń. Naqu) w Tybetańskim Regionie Autonomicznym, „zaginął” po marcowym zatrzymaniu w porcie lotniczym w Lhasie.
Każdy początek semestru jest tak zabiegany, że nie ma jak przyzwoicie zjeść ani odpocząć. A ja jestem z tych, którzy nie przepadają za pracą, lubią za to porządnie się najeść. Ledwie zacząłem chodzić, od rana wiedziałem, co będzie na obiad. Okolica, w której dorastałem, słynęła ze zmiennej pogody, więc najbezpieczniej było siedzieć w domu.
Po dziesięciu latach zakazów władze chińskie wydały zgodę na zorganizowanie 1 sierpnia słynnych wyścigów konnych w Lithangu (chiń. Litang), w prefekturze Kardze (chiń. Ganzi) prowincji Sichuan.
Moralne standardy naszego społeczeństwa sięgnęły dna. Głównie za sprawą tragicznej rewolucji kulturalnej, dekady „krytykowania Lina Biao i Konfucjusza”, podczas której zgładzono tradycyjną kulturę chińską i zrównano z ziemią buddyjskie klasztory, a co najgorsze – odrzucono wszystkie duchowe idee, uznając je za zupełnie bezwartościowe.
Według tybetańskich źródeł 1 sierpnia zwolniono z więzienia Gonpo Tenzina, popularnego pieśniarza z Driru (chiń. Biru) w prefekturze Nagczu (chiń. Naqu) Tybetańskiego Regionu Autonomicznego.
Władze chińskie ponownie nakazały wyburzenie tybetańskich sklepów, restauracji i gospód, zbudowanych bez zezwoleń nad jeziorem Kuku-nor w prefekturze Colho (chiń. Hainan) prowincji Qinghai.