Twoja postać uosabia dzieło Zwycięzców trzech czasów,
Jesteś przyjaciółką wszystkich szukających Wyzwolenia,
Matką, która kocha każdą cierpiącą istotę –
Modlę się u Twych stóp, szlachetna Taro!
Twoja postać uosabia dzieło Zwycięzców trzech czasów,
Jesteś przyjaciółką wszystkich szukających Wyzwolenia,
Matką, która kocha każdą cierpiącą istotę –
Modlę się u Twych stóp, szlachetna Taro!
Góra po prawej – z jałowcowym lasem i wiejskim domem z białymi flagami modlitewnymi u swych stóp – jest niczym minister zasiadający na tygrysiej skórze.
Wszystko budzi się właśnie do nowego życia, a wielu rodaków woła o strzeżenie ziemi naszych dziadów lub śpiewa pieśń cierpienia. Chwała im za to. Niemniej część aparatczyków i przywódców, którzy zapomnieli o interesach narodu tybetańskiego, krzyki te olewa, a pieśni nie słyszy w ciepełku schodowych klatek. Żal od tego ściska, więc rzucam im moje dwa grosze pod rozwagę.
O incydencie – nie zamierzam używać określeń „performance” czy „wydarzenie artystyczne” wobec, nazywając rzeczy po imieniu, fizycznego i duchowego zaśmiecania Tybetu – dowiedziałam od tybetańskiego artysty.
Przed wizytą w klasztorze Dzogczen rozbiliśmy namiot na łące w okręgu Dege, rodzinnych stronach mojego ojca, czułam więc słodko-gorzkie rozrzewnienie. Jak każdy, kto wiele podróżował po Tybecie, siedząc na trawie, wsłuchując się w mruczenie płynącej nieopodal rzeki i patrząc na chmury, których purpura zmienia się powoli w czerń, wiem całą sobą, że znajduję się w najcudowniejszym miejscu na ziemi, jednak wielkie, łyse plamy na zielonych górskich zboczach uparcie przypominają o zagładzie naszych lasów.
Byłeś wielki jak góra,
Nie prześlizgiwałeś się między palcami jak ten ich przezroczysty makaron.
Mogli kontrolować twoje ciało,
Ale nie umysł, wolny niczym olbrzymi orzeł w przestworzach.
Kiedy ruszaliśmy do Khamu w lipcu 2011 roku, zamierzaliśmy robić kilkudniowe popasy, ale już w Juszu przylepił się do nas samochód okręgowej policji (podlegającej władzom prowincji Qinghai), a od Manikengo towarzyszył nam cień z Kardze (czyli Sichuanu), zmuszając mnie do zmiany planów i wpadania wszędzie jak po ogień, czasami ledwie na parę godzin czy nocleg. W takich okolicznościach trudno spotykać się z ludźmi; wiadomo, że ubecja zrobi widły z każdej igły, a nikt nie chce zatruwać życia przyjaciołom.
Pewnego wiosennego dnia,
minąwszy pustelnię klasztoru Sera
i urwisko różanych krzaków,
których kolczaste gałązki
miały lada dzień eksplodować kwiatami,
skręciliśmy do jaskiń mniszek.
Przez tybetańską Ngabę (chiń. Aba) w prowincji Sichuan przetacza się fala samospaleń młodych mnichów i mniszek, która rozlała się już stamtąd na inne ziemie tybetańskie – do tej pory dokonały ich dwadzieścia cztery osoby. Ostatnią z nich był jak dotąd mężczyzna, który podpalił się w Rebgongu (chiń. Tongren), w Qinghai. Skąd biorą się takie działania? Co powoduje i kieruje tymi, którzy je podejmują?