Zadzwonił do mnie dziennikarz z Hongkongu – przeczytał na blogu Pemy Norzin, że wszystkim Tybetańczykom zabrano paszporty, i chciał wiedzieć, dlaczego. Dla mnie i reszty ziomków w ogóle nie ma takiego pytania. Tak już jest, po prostu, kropka. A przecież nie rozumieją tego nie tylko zagraniczni dziennikarze, ale nawet Chińczycy, którzy dużo podróżują po Tybecie. „Serio?!”, wykrzykują najczęściej, bo o obowiązku zdawania przez nas paszportów nigdzie nie można przeczytać i większość Hanów po prostu nie ma o tym pojęcia.
Według chińskich mediów partyjna Komisja Kontroli Dyscypliny w Tybetańskim Regionie Autonomicznym (TRA) 16 października ogłosiła odwołanie wysokiego tybetańskiego aparatczyka za „poważne naruszenie dyscypliny”.
Nazywam się Agja Lobsang Thubten Dziumai Gjaco. Jestem opatem klasztoru Kumbum, jednego z najważniejszych klasztorów w Tybecie. Piastowałem też wiele funkcji politycznych na szczeblu centralnym i na szczeblu prowincji. Przed ucieczką z Tybetu w 1998 roku byłem między innymi członkiem Komitetu OLPKK (Ogólnochińska Ludowa Polityczna Konferencja Konsultatywna), wiceprzewodniczącym LPKK Qinghai, wiceprzewodniczącym Ogólnochińskiego Stowarzyszenia Buddyjskiego, Przewodniczącym Stowarzyszenia Buddyjskiego Qinghai, wiceprzewodniczącym Ogólnochińskiej Ligi Młodzieży, oraz przewodniczącym Ligi Młodzieży Qinghai. Przed opuszczeniem Tybetu wiedziałem, że planowano powierzenie mi wyższych stanowisk.
Taszi Cering, wielki tybetański intelektualista, zmarł piątego grudnia 2014 roku. Dwa tygodnie później The Economist opublikował jego nekrolog. Redakcja zwróciła się do mnie o zdjęcie, które dziesięć lat temu zrobił mój mąż Wang Lixiong. Siedemdziesięciopięcioletni Taszi Cering wygląda na nim krzepko; T-shirt i wiatrówka dodają mu energii i młodości.
W ramach nowej kampanii aparatczycy Komunistycznej Partii Chin w Tybetańskim Regionie Autonomicznym mają zapraszać do swoich domów mnichów buddyjskich na „rozmowy o polityce, rozwoju i codziennych problemach”.
Niemal pięć tysięcy Tybetańczyków zebranych w klasztorze Sokcang, w Tongkorze, w okręgu Dzoge (chiń. Ruoergai) prefektury Ngaba (chiń. Aba), w prowincji Sichuan ślubowało prawe postępowanie. W ceremonii, która odbyła się 8 października, uczestniczyli przedstawiciele władz lokalnych.
Dwudziestego pierwszego lutego przypada Międzynarodowy Dzień Języka Ojczystego. Jak przeczytałam w chińskiej Wikipedii, coroczne święto ustanowiło w 1999 roku UNESCO w celu propagowania świadomości różnorodności językowej oraz jej ochrony.
Lin Huia poznałam w Lhasie. Kipiał energią. Dowiedziałam się, że jest działaczem społecznym z Hongkongu i że od dwóch lat jeździ po świecie. Dzięki internetowym notkom i zdjęciom zaczęłam mu w tej wyprawie towarzyszyć. Niedawno powiedział mi, że tajwańskie wydawnictwo wyda zbiór jego felietonów o odpowiedzialnym podróżowaniu. Pierwotny tytuł „Ludzie w ruchu” zmieniono później na „Między nadzieją a cierpieniem”, a ja znalazłam się w gronie pisarzy, których poproszono o słowo wstępne. Traf chciał, że czytałam te artykuły na przemian z newsami z Hongkongu.